[23.02.2009.] [23.02.2009.] [24.02.2009.] [02.03.2009.] [08.03.2009.] [12.04.2009.] [23.04.2009.]
[23.02.2009.]
Kilka razy już utyskiwałem sobie po cichu na mojej stronie na postawę obojętności różnych ludzi, od których coś zależy. Nie... pomyliłem się, tu nie chodzi o obojętność - tu chodzi o czerpanie radości z własnych możliwości. To jest podobne do tej scenki, jaką dziś widziałem na łódzkim skrzyżowaniu, kiedy były znany muzyk byłego znanego zespołu (dopiero co towarzyszył Krzysztofowi Krawczykowi w koncercie gwiazd na ulicy Piotrkowskiej) zatrzymał ruch samochodów, bo musiał sobie porozmawiać z kierowcą wypasionej fury stojącej dokładnie na pasach dla pieszych. Klaksony grzmiały, ale artysta od walenia w bębny miał słuch nieco... No i poczucie, że jest Kimś.
Kiedyś zostałem wybrany do rady osiedla. Było to nawet dwa razy. Raz - na początku lat osiemdziesiątych, kiedy byłem młodym, prężnym i samozwańczym pedagogiem podwórkowo-uliczno-dzielnicowo-miejskim. Nazwa długa, bo moja, a poza tym oddawała zasięg mego działania. Miałem wówczas więcej podopiecznych niż sąd rodzinny i dawałem sobie radę. Ponieważ miałem sukcesy - chciano mnie. Więc i włączono do Rady. Rada była drętwa, zaś to, co mówił przewodniczący nie dawało się przetłumaczyć na język polski.
Drugi raz wybrano mnie jako dojrzałego męża. Zrezygnowałem jednak, bowiem towarzystwo, które - zdaniem tych biedaków - dorwało się do najprawdziwszej władzy, mogło teraz czuć, że rządzi. Jak? ODMAWIAJĄC. Każdy musiał to poczuć - nawet wówczas, kiedy chodziło o rzecz jak najbardziej pozytywną. Nie odmawiano jedynie SWOIM...
Tak, ja wiem, że wstęp przydługi. Ale jest tego uzasadnienie. Zmiany w Polsce miały nam dać prawdziwą demokrację. Kiedy planowałem w 2008 roku eksperymentalną wyprawę survivalowo-resocjalizacyjną na Syberię z moimi podopiecznymi (info), miało to służyć pokazaniu, że polski system resocjalizacyjny jest dawno zmurszały, zaś chociażby skorzystanie z metod ukrytych w survivalu i tzw. "turystyce twardej" daje nam więcej tlenu do oddychania. Szczytne plany zostały rozwalone przez paranoiczną kobietę (do przeczytania niżej, tekst z 25 maja 2008). I wszystko...
No więc - nie wszystko! Paranoiczne działania paranoicznej kobiety zostały powstrzymane i wydawało się, że jest dobrze. Wychowawcy z ośrodka wychowawczego, w którym pracuję już 24-ty rok, po niezasłużonym zawieszeniu za "bycie katem dla podopiecznych", szczęśliwie powrócili na swe stanowiska przywróceni do pracy przez komisje dyscyplinarne Urzędu Miasta Łodzi i Ministerstwa. Prokuratura też nie znalazła podstaw karania. No i nagle - straszliwa wolta!
Paranoiczna kobieta zaczęła kierować do ważnych i poczytnych, prawdomównych i rzetelnych dzienników (Fakt oraz Gazeta Wyborcza) fantastycznie wypreparowane 'niusy'. To, że 'niusy' były już zmurszałe, nieudowodnione, bez pokrycia, odarte ze szczegółów oddających sedno - to mało istotne. Gównożercy żrą gówno i tak będzie - aż tak świata się nie zmieni. Ale że na tych prawdach objawionych oprą się łódzcy radni? Tego w naszym najpiękniejszym ustroju mieszczącym się między III-cią a VII-tą Rzeczpospolitą nie należało się przecież spodziewać.
Tymczasem wybrałem sie na sesję Rady Miejskiej Miasta Łodzi - JESTEM NAOCZNYM ŚWIADKIEM - wyszło na jaw, że radnym nie przeszkadza, że na podstawie zdarzeń, jakie nieustannie dotyczą każdej placówki życia zbiorowego - zamyka się ośrodek. Trzymając się wiernie tej logiki, powinno natychmiast zamknąć się więzienie, w którym powiesił się porywacz Krzysztofa Olewnika. JESTEM NAOCZNYM ŚWIADKIEM, że radna Elżbieta Królikowska-Kińska parła do przodu z wnioskiem o uchwałę, jakby "już się stało" i wzięła pierwsze pieniądze od... pewnych ludzi, więc teraz żadna pieprzona prawda, nawet najprawdziwsza, jej ciągu na uchwałę nie zmieni. A zwłaszcza, jeśli zatkać uszy i jak mantrę powtarzać swoje: "Wychowawcy nadużywali władzy"... JESTEM NAOCZNYM ŚWIADKIEM, że łódzcy radni głosowali za zlikwidowaniem ośrodka, którego nazwy dobrze nie znali, którego przeznaczenia im nie wytłumaczono, który mylą jednocześnie z ośrodkiem socjoterapii i poprawczakiem (wszystko jedno im to!), i którego funkcjonowania nie rozumieją. To tak, jakby człowiek z miasta wjechał do wsi i kazał usunąć na zawsze wszystkie obory, bo śmierdzą. A mleko przecież jest ze sklepu...
Nigdy nie chciałem być głupio patetyczny, czasami sobie ironizowałem z patosem, ale teraz zupełnie szczerze i emocjonalnie mogę stwierdzić, że to hańba. I szczególną hańbą było głosowanie w ryzach dyscypliny partyjnej przez radnych SLD, jakby tu chodziło o sprawy polityczne. Hańba! Jako powinowaty potomek marszałka Sejmu Czteroletniego, Stanisława Małachowskiego, do patosu mam prawo.
Jednocześnie... dzięki Bogu. Było dokładnie 8 posłów, którzy w ogóle chcieli czegoś się dowiedzieć i ZASTANAWIALI SIĘ...
C.D.N.
[24.02.2009.]
Radni Miasta Łodzi na okrągło - zupełnie jak Fakt oraz Gazeta Wyborcza - powtarzali, że w tym ośrodku wychowawcy bili i znęcali się nad wychowankami. Ale...! Prawda, że trzy niezależne instytucje powołane do zbadania sprawy stwierdziły brak podstaw do postawienia zarzutów - na radnych nie wpływała w żaden sposób. Gdyby nad sprawą czuwał ktoś inteligentny, całość nie sprawiałaby wrażenia spisku. A tak...?
Enuncjacje, że w ośrodku gwałcą, z pewnością zrobiły wrażenie na radnych. Z pewnością też nie byli w stanie zasnąć. Założę się, że byli tak bardzo zbulwersowani tym, co napisała prasa brukowa (tytuły: vide wyżej), że ich zmysły już nie przepuszczały informacji, że wiadomość o zgwałceniu wyszła od chłopca, który dążył do uniknięcia przebywania w ośrodku i który podobną sytuację miał wcześniej w domu dziecka. Policja, prokuratura i sądy nie zabierają już głosu w sprawie rzekomych sprawców, i nie bez powodu. "Sprawcy" jednak są opisywani na okrągło, ich zdjęcia z portalu Nasza Klasa są wykorzystane do druku. A pan dziennikarz Marcin Masłowski z łódzkiej Gazety Wyborczej wszedł jak po maśle. Bo to prawdziwy sukces - przez mieć dzień w dzień, pod rząd, temat dnia, choć humbug i nawet nie sprawdzony.
Przerażenie radnych jest tak wielkie, że uznali iż nie muszą wiedzieć niczego więcej o ośrodku, a zwłaszcza od gwałcących wychowanków i znęcających się wychowawców - wyrok wydały brukowce, a radni nie są przecież od myślenia, tylko od głosowania.
W naszym ośrodku jest tak samo, jak było. Nie ma zarzucanego konfliktu między wychowawcami, co zarzucała radna Elżbieta Królikowska-Kińska, a później musiała się z tego wycofać. Nie ma niechęci okolicznych mieszkańców do ośrodka (65 podpisów poparcia!), co zarzucała radna Elżbieta Królikowska-Kińska, a później musiała się z tego wycofać. Nie ma złej atmosfery wychowawczej, co zarzucała radna Elżbieta Królikowska-Kińska, a czego nawet nie zamierzała sprawdzić oglądając podczas krótkiej wizyty z komisją edukacji tylko nieme pomieszczenia.
Na ośrodek spadł tajfun medialny i urzędniczo-radny. Walczymy o przetrwanie, i chłopcy i personel - urzędnicy i radni obojętni, krzewią w spokoju swą niewiedzę, zwłaszcza że do rządzenia wiedza nie przydaje się.
C.D.N.
[24.02.2009.]
Łódzki Zielony Romanów. Tak mówi się na osiedle domów jednorodzinnych. Nawet może: osiedle willowe. Wielu mieszkańców, to wiele dzieci - wiadomo, że szkoła będzie potrzebna. Najbliższa szkoła jest na ulicy Ratajskiej.
Czy to przypadek, że szkoła ta jest połączona z Młodzieżowym Ośrodkiem Socjoterapii? Kiedyś MOS nazywał się Młodzieżowym Ośrodkiem Szkolno-Wychowawczym i jego głównym wyróżnikiem było to, że przy Ośrodku (dla trudnej młodzieży) mieściła się szkoła świadcząca usługi dzieciom i młodzieży najbliższych okolic.
Wzmiankowana szkoła podupadała parę lat temu i koegzystencja z Ośrodkiem dało jej szansę przetrwania. Urosła w siłę i teraz... chce się pozbyć swego solidarnego sojusznika, bo Zielony Romanów kusi. Tylko ludzie z osiedla nie chcą posyłać swoich dzieci tam, gdzie jest tyle łobuzów...
Należałoby MOS, zwany popularnie "Ratajską", wykopać. Problem w tym, że ma obecnie niezgorsze notowania. Szum by się zrobił. A gdyby tak...
Ano, właśnie! Wydział Edukacji Urzędu Miasta Łodzi dał w prezencie dwa lata temu jednemu ośrodkowi wychowawczemu nową dyrektorkę. Dyrektorka skaziła - tak się złożyło - swą psychiką i nieudolnością wysoko notowany ośrodek, zatem ośrodek trzeba zlikwidować. Problemy są co prawda od roku, ale pani radna Elżbieta jak jej tam czekać nie może. Zobowiązania gniotą i może być cieplutko.
Rzecz w tym, że "Ratajska" absolutnie na miejsce degradowanego MOW nie chce się przenieść. A i MOW podnosi kwestię, że zastosowano wobec placówki mafijną metodę prywatyzacyjną polegającą na sztucznym obniżeniu wartości i sprzedaniu za grosze. Czy już wiadomo o co w Łodzi chodzi?
Szczęśliwie sprawą zajęła się CBA. Radni dodają sobie otuchy, że CBA zajmuje się wychowawcami. Ale...! Było to na wniosek wychowawców.
Czy C.D.N.?
[02.03.2009.]
Tu absolutnie nie chodzi o resocjalizację... Gdyby tak było, KTOKOLWIEK *) zainteresowałby się ludźmi i zachodzącymi procesami. Wychowankowie nie byliby rozwożeni po różnych placówkach, aby budynek Młodzieżowego Ośrodka Młodzieżowego pozostał pusty.
Należy wiedzieć, że proces resocjalizacyjny nie jest zależny od tajemniczych systemów, mechanicznych zabiegów, uczenie nazywających się terapii (nb. pani wicedyrektor Wydziału Edukacji Dorota Szafran była zachwycona 'socjoterapią' i zalecała ją w MOW, chociaż nie wiedziała, że metoda ta nie ma zastosowania w takich placówkach). Resocjalizacja ma szanse powodzenia wówczas, kiedy tworzą się więzi emocjonalne między wychowankami a wychowawcami, kiedy myśli wypowiedziane przez kogoś z autorytetem są przyswajane, a życiowe postępowanie tego autorytetu - naśladowane.
Tworząc nieprawdopodobnie silną akcję przeciwko jednej tylko placówce resocjalizacyjnej użyto w mediach wciąż powtarzanych tych samych słów. Ale za to wiele razy. Nikt z radnych nie zastanowił się, że tyle powstało artykułów na ten sam temat... Nikt też nie zastanawia się, że wychowankowie są jedynie zbiorem eksponatów w tej awanturze, które teraz powywozi się jak... nieistotne dla nikogo przedmioty. O zrywaniu więzi, o rozwalaniu istniejących procesów, o zaistniałych pozytywnych przemianach nikt nie wspomni.
*) Nie myślę tu o kilku wybranych łódzkich radnych
[08.03.2009.]
Łabędzi śpiew. Niektórzy chłopcy, którzy pojechali na (pokazane na zdjęciach poniżej) zimowe biwakowanie, zostali już wywiezieni z MOW. Kiedy siedzieliśmy wieczorem przed snem przy ognisku, sporo rozmawialiśmy. Czuliśmy wspólnotę. Nie mieliśmy pojęcia, że za parę dni już się nas porozdziela. Nie chodzi tu bynajmniej o sentymentalizm - my, czyli obecni przy ognisku wychowawcy, czuliśmy się potem jak kłamcy - dawaliśmy chłopcom obietnice wspólnych wyjazdów, kolejnych biwaków. Czuliśmy się potem jak fałszywi opiekunowie, którzy składają obietnice, których nie zamierzają dotrzymać i wiedzą o tym. Przecież tak można by było myśleć. Poczynania pana Masłowskiego z Gazety Wyborczej pokazały przecież, jak można do woli bawić się słowami - cudzym kosztem...
Ernest, nawet sobie nie wyobrażasz, jak Twoja naiwność pozwala Ci spokojnie żyć. Ale to niebezpiecznie - nie wiedzieć i nie rozumieć świata ludzi...
Zabawa podopiecznymi, to cecha typowo urzędnicza. Poczucie władzy ma swoje nieludzkie oblicze, chociaż na sztandarach ma piękne hasła. Towarzyszy temu zawsze zadęcie w nuty "dla ich dobra". I zawsze rozrywa się to, co zdążyło się uformować. I zawsze dzieci, rodzice, wychowawcy - czują się tylko pionkami, pakunkami przekładanymi z półki na półkę...
PS. Dla porządku kronikarskiego pokazuję zdjęcie naszych chłopaków (już ich nie ma) w towarzystwie perkusisty zespołu IRA, Wojtka Owczarka (drugi z lewej), oraz rapera Pono (drugi z prawej). Było to na imprezie karnawałowej na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi.
W tym serwisie można znaleźć zdjęcia i relację z podobnej imprezy z naszymi wychowankami zimą 2008 roku.
[12.04.2009.]
Wiem, że marudzę. Zwłaszcza mogą tak uważać wszyscy ci, których takie rzeczy nie interesują. Jednakowoż opisywana sprawa odnosi się do spraw przetrwania ludzi, którzy stoją wobec niepewności - co z nimi będzie, co z ich przyszłością i bytem?
Mijający czas i ludzkie postępowanie coraz dokładniej pokazują o co komu chodziło. Pani radna Królikowska-Kińska już nie domaga się likwidacji ośrodka. Cisza zaległa. Być może wypełniła swą rolę do końca, być może zorientowała się, że ma obecnie status "kobiety wykorzystanej". Zapewne, kiedy miała swoje pięć minut, widziała samą siebie jak "Wolność prowadzącą lud na barykady". Wzruszające...
MOW został wybebeszony z wychowanków - już nie ma w nim życia. Zaraz po świętach zostanie wybebeszony z wychowawców, których się rozpirzy na cztery strony świata jak chłopów z folwarku. Na razie jeszcze tworząc pozory dbałości o ich los. Ale ponieważ przedtem wszystkie oświadczenia i obietnice pracowników Wydziału Edukacji przy Urzędzie Miasta Łodzi okazywały się w 100% fałszywe przez ponad rok, to czego można się spodziewać. Prezydent Wojcieszek, który z początku stał po właściwej stronie (wiedzy i rozumu), teraz już może stać po stronie właściwej (nie wiem której - ale nie tej pierwszej).
Dwie córy rewolucji - Masłowski z 'GW' i ten moralny kurdupel z 'Faktu' - mogą wciąż grać rolę dziewic. Sprostowanie Łódzkiej Gazety Wyborczej zabrzmiało jak "cichacz" - niby nie było, ale wciąż czemuś śmierdzi. Skoro pan Masłowski spytany przez adwokata o dowody potwierdzające to, o czym pisał, raczył zamknąć gębę i umieścić sprostowanie, to sądzę, że zażądanie dowodów na inne teksty w sprawie, dadzą niespodziewany dla łódzkich radnych efekt. Ale radni o nic nie pytają. Przecież wiedzą. A chcę uświadomić, że opierali się jedynie na doniesieniach mediów. A więc na materiałach zrobionych na zamówienie. Ale to, że powtarzane przez media i radnych "dźgnięcie nożem" ładnie brzmiało, ale dźgnięciem nie było, znaczenia już nie ma. To, że wychowawcy dostali po nosie, że odkryte przez nich fakty znęcania się wychowanków nad wychowankami zamiast zamieść pod dywan, próbowali (jak fachowcy) rozwikłać - będzie dla nich nauczką. Fakt, że "zgwałcony" oskarża już o trzy zgwałcenia szpital psychiatryczny, w którym przebywa - nikomu nic nie mówi.
Aby budynek MOW wyremontować, na pewno trzeba by się spiąć. Ale na pewno nie było to potrzebą najpilniejszą z ostatniej chwili. Jak widać na poniższych zdjęciach jak było w 2003 roku, tak było i w 2008. Władze edukacyjne przez tyle lat jakoś się nie spinały. Zresztą po co? Wysokie dotacje Ministerstwa Edukacji Narodowej przewidziane na MOW od lat szły na zupełnie co innego... Na co?
Rok 2003 | Rok 2008 |
Nawet te ostatnie dotacje, wynoszące prawie 300 tysięcy złotych (zdobył je w MEN dla MOW mój kolega wychowawca) zostały ponoć wykorzystane na adaptację strychu w końcu 2007 roku - proszę przyjść i poszukać efektów! Nie znaj dzie cie... Czy likwidacja ośrodka przykrywa stare te czy inne sprawy - kiedyś się jednak dowiemy.
A na dodatek pewna pani z MEN jeździ teraz po łódzkich placówkach resocjalizacyjnych i ze zdumieniem stwierdza, że pieniądze dawane przez MEN na jego własne placówki - gmina łódzka przeznacza na remonty szkół. A internaty takie jak MOW czy MOS sterczą przy ulicy jak porzucone ruiny. Żeby państwo radni mieli dzięki temu pretekst, by przyjechać i powydziwiać. Ciekawe jednak, czy Ministerstwo Edukacji Narodowej upomni się oficjalnie o swoje, czy też - obawiając się "smrodu" - w ciszy będzie kryć sprawy w oczywisty sposób PRZESTĘPCZE.
Tymczasem w MOW nr 2 wszystko odbyło się DLA DOBRA DZIECI. Dlatego kilku wywiezionym chłopcom nie uda już się dokończyć szkoły zawodowej (a mieli tylko 2 miesiące do egzaminów końcowych, a w dodatku akurat byli najlepszymi uczniami w szkole), wielu włóczy się po ulicach, bo nie zagrzali miejsc tam, gdzie ich wywieziono. Wychowawcy (byli w sporej części dobrymi fachowcami, mieli własny dorobek na wysokim poziomie, mieli szerokie plany) zostali poniżeni, pozbawieni motywacji.
Osoba, która pokazała, że jest antypedagogiem, że nie umie współpracować z ludźmi, że manipuluje i oszukuje - będzie dyrektorem. Przypadła do gustu koleżankom z Wydziału Edukacji. Wszystko dobrze wskazuje na ciąg dalszy...
WESOŁYCH ŚWIĄT!
[23.04.2009.]
Bez końca: my wychowawcy jesteśmy już niby też rozparcelowani. Ale cóż to za rozparcelowanie...! Od razu widoczne jest nieskrępowane partactwo wciąż tych samych osób z Wydziału Edukacji przy Urzędzie Miasta Łodzi (pani Belke-Markiewicz, pani Szafran i może jeszcze ktoś).
Tym razem my, dorośli ludzie, obywatele III RP, płacący podatki - zostaliśmy po stalinowsku (czyli bez pytania o zgodę i przy podawaniu fałszywych informacji) przydzieleni do innych placówek. Zastępczych. Nie wiem czemu przypomniały mi się PRL-owskie etykiety zastępcze z czasów kryzysu. Czyżby w edukacji był kryzys?
Fascynujące jednak było to, że kiedyśmy już dostali bumagi na zesłanie, okazało się, że dyrektorzy placówek mających nas przyjąć... nic o tym nie wiedzieli! Mieli jedynie niejasne pojęcie o planach Wydziału, ale sądzili, że zesłana do nich będzie jedna osoba, a nie cztery, za miesiąc, a nie już w poniedziałek. Ponadto zupełnie nie wiedzieli co z nami zrobić: wszystkie swoje etaty mieli obsadzone, zadania rozdzielone. A do tego koniec roku szkolnego za pasem i zmieniać całą organizację - bez sensu.
A przy okazji cytat samego siebie z tej strony - oto pełny tekst:
Zacytuję tu mego kolegę piszącego w dwumiesięczniku SURVIVAL o swoim przekraczaniu granicy z Białorusią:
"W pamięci mam historię, którą opowiedział mi major. Pewien chłopak chciał trafić do Księgi Guinessa, szedł pieszo z Holandii do Chin.
- I co? - spytałem.
- A myśmy go zatrzymali! - odpowiedział ze złośliwą satysfakcją śledczy"
Uświadamiam więc, że nauczam studentów resocjalizacji, jak niektórzy ludzie dorośli wypaczają pojęcie zarządzania czy kierowania zespołem czyniąc z tego WŁADANIE. A cechą władania bezrozumnego i bez autorytetu jest ukazywanie swej władzy przez ZAKAZYWANIE, przez czynienie zapór i obstrukcji. A może się mylę...?
Czy już wiadomo dlaczego nie odbyła się Wyprawa Tunguska 2008?
[29.02.2009.]
A dziś Krisek dostał korespondencję od byłych wychowanków, na razie w notatniku, za jakiś czas przerzucę ją tutaj.