Jeżeli wykazaliście dosyć samozaparcia by przeczytać choć pobieżnie tę stronę gdzie jest napisane czym jest SURVIVAL, to już jest Wam wiadomo, że w survivalu chodzi o przetrwanie. Przetrwanie jest dla wielu ludzi słowem, które oznacza dreszcz emocji, przygodę, zmaganie z losem i jego sztuczkami, z którego wychodzi się w glorii. Dla innych jest to słowo niosące skojarzenia z mordęgą utrzymywania się przy życiu. Dla jednych pyszna zabawa, dla innych sprawa życia i śmierci. Tak jak w bajce La Fontaine'a o żabach i chłopcach rzucających w nie kamieniami.
A czyż życie nie jest właśnie mieszanką śmiechu, potu i łez?
A czyż małe lwiątko nie w zabawie właśnie przygotowuje się do dorosłych polowań?
A czyż mały człowiek poznaje kruczki stosowane przez życie jedynie wtedy, gdy siedzi grzecznie na lekcji w klasie?
A czyż dorosły człowiek już niczego więcej ma się nie nauczyć?
Nauczyć się czegoś więcej, to oznacza być przygotowanym na różne niespodzianki. Rozejrzyjcie się: większość ludzkich kłopotów wynika z tego, że jesteśmy właśnie nieprzygotowani. Zaskakują nas szybko toczące się wydarzenia, zmieniające się warunki, nasze własne braki. Przygotowujemy się przez całe młode życie do pełnienia jakiejś roli zawodowej, bywamy przygotowywani do założenia rodziny, a mamy kłopoty z udzieleniem pomocy człowiekowi potrąconemu przez samochód.*
BEZRADNOŚĆ jest naprawdę bardzo przygnębiającą rzeczą. To przecież poczucie bezradności nie pozwala nam na podejmowanie takich kroków, jakich byśmy pragnęli. To ono czyni nas ludźmi zakompleksionymi, nerwicowymi, mającymi wrzody na żołądku. Uciekają nam ważne sprawy, umykają okazje, tracimy szanse, gonimy za czymś, czego nie spodziewamy się dogonić i nie dogonimy, bo nie wierzymy w to. Sytuacja staje się dramatyczna, a nawet tragiczna, jeśli akurat to, czego opanowanie wymyka nam się z rąk, jest akurat żywotną sprawą. Żywotną w pełnym znaczeniu tego słowa. Tu zaczyna się walka o przetrwanie, wręcz o przeżycie.
Czy tak trudno wyobrazić sobie pożar, w środku którego się znaleźliśmy?
Czy należy do rzeczy niemożliwych zabłądzenie zimą w górach, kiedy groźbę niesie nie tyle konieczność spędzenia nocy poza domem, co zabijające zimno?
Czy oczy wyobraźni nie są w stanie pokazać nam, jak jesteśmy uwięzieni we wraku rozbitego samochodu?
Czy - możliwa przecież - napaść, a nawet zwykłe zaczepienie przez pijanych opryszków, nie wzbudza w nas LĘKU?
Takiego lęku, który każe nam pomyśleć o chronieniu się przed takimi sytuacjami. Lęk budzi najczęściej naszego najgorszego wroga - PANIKĘ. Bezradność, lęk i panika wynikają najczęściej z NIEWIEDZY.
Prócz lęku bardzo groźne jest dla nas ZNIECHĘCENIE. Przychodzi ono wówczas, gdy dawno nie jedliśmy, nie piliśmy, jest nam zimno, gdy brak wyjścia z sytuacji, gdy podejrzewamy, że nikt nas nie będzie szukał, gdy przeszliśmy gehennę bólu, gdy nawala zdrowie, gdy brak nam sprawności, gdy chcemy już tylko spać i zapomnieć o wszystkim...
Zniechęcenie jest równoznaczne z BRAKIEM WOLI. Wszystkie znane literaturze faktu sytuacje związane z przetrwaniem w ekstremalnych warunkach połączone były też z siłą woli, która nie pozwoliła się poddać. Czy słyszeliście o zjawiskach nadludzkiej koncentracji siły fizycznej, podczas nagłych zdarzeń, gdy ktoś był zdeterminowany, a zarazem pełen woli walki o życie? Oto matka dźwigająca betonową płytę, która przygniotła jej dziecko - płytę tę przenosiło potem pięciu mężczyzn. Oto człowiek, który wypadł przez okno wieżowca i chwycił dłonią jakąś wystającą część, i trwał w ten sposób wiele godzin, aż ktoś usłyszał jego wołania o pomoc. Spróbujcie tak sobie powisieć.
To wszystko może się pojawić w waszym życiu zaraz po tym, jak pojawią się PRAGNIENIE i GŁÓD, ZIMNO lub UPAŁ, ZABŁĄDZENIE i ZMĘCZENIE, SAMOTNOŚĆ lub SKŁÓCENIE i BRAK ROZWIĄZAŃ.
Jacek Pałkiewicz podkreśla, że trzy rzeczy są najważniejsze, by przetrwać. Pierwszą rzeczą jest WOLA ŻYCIA. Drugą rzeczą jest WOLA ŻYCIA, zaś trzecią - WOLA ŻYCIA. Potem gdzieś pojawia się sprawa wyszkolenia, sprzęt i "te inne sprawy". Sądzę jednak, że wolę życia fantastycznie zwiększa wiedza o przetrwaniu.
Tragiczna, dramatyczna sytuacja może być pokonana przez naszą wolę nawet dzięki pozornym drobiazgom, sprawom "towarzyszącym". Takim pozornym drobiazgiem potrafił być fakt, że oficer w otoczonym przez wroga okopie... goli się starannie. Żołnierze nagle odczuwali napływ sił, pojawiała się moc spokoju, panowania nad rzeczywistością. I udawało im się przetrwać. A w najgorszym razie dostać się do niewoli z wysoko podniesioną głową.
Dodać powinienem jeszcze jeden ważny powód, dla którego powinieneś zabrać się za uprawianie twego własnego survivalu. Powód jest znacznie bardziej poważny, niż by się miało komukolwiek wydawać. Sądzę, że zrozumiesz w czym rzecz. Otóż od długiego czasu, na skutek przemian cywilizacyjnych, technicznych i kulturowych, człowiek przeistacza się w biernego konsumenta dóbr. Problem ten zauważyli naukowcy już wiele lat temu. Ich ostrzeżenia nie są brane pod uwagę zbyt chętnie, gdyż konsumpcja i bierność kojarzą się z błogostanem i wygodą. Pojawiło się określenie naukowe, którego brzmienie wyjaśnia jego dziedzinę: WYUCZONA BEZRADNOŚĆ.
Wyuczona bezradność jest czymś innym niż wymieniona wyżej nagła bezradność, pojawiająca się wobec zaskakującego nas zdarzenia, i oznacza niejako "programowe" zatrzymywanie przez jednostkę swoich działań na skutek pojawienia się nawet banalnych problemów. Człowiek przygląda się im i... czeka aż przybędzie ktoś, kto wybawi go z kłopotu. Jest to sytuacja małego dziecka, które spodziewa się pojawienia matki i ta zmieni mokrą pieluchę. Określając rzecz bardziej naukowo: wyuczona bezradność oznacza stan unikania podejmowania decyzji oraz stan unikania aktywności z powodu nie stwierdzania związków między własnymi decyzjami i własną aktywnością a zachodzącymi zmianami w otaczającej rzeczywistości. Myślę, że to brzmi wystarczająco zawile.
Wyuczona bezradność stała się tak powszechnym zjawiskiem, że aż nie zdajemy sobie z tego sprawy. Oczywiście, że ponosimy z tego powodu przeogromne straty. Wcale nie mam na myśli strat w sferze ekonomicznej, z winy ludzi odpowiedzialnych za gospodarkę, nie potrafiących podjąć żadnej decyzji. Straty powstają w twojej rodzinie, w rodzinach was wszystkich. Rodzice często czują brak umiejętności i możliwości wchodzenia w świat swoich dzieci, tracą świeżość patrzenia i spontaniczność, czują się baaardzo dorośli, aż dostojni, do tego stopnia, że wielu rzeczy "nie wypada" im robić. I nie robią. Ani w domu, ani w pracy. Wobec problemów młodzieży stają nagle zupełnie bezradni. Ich dzieci również nie poszukują za porozumienia wszelką cenę. Wiedza dzieci uzupełniana jest nieustannie przez rówieśników, bo wzajemnie uważają się za ekspertów - prowadził ślepy kulawego. Bo jak często młodzi ludzie szukają mądrości u dorosłych?
Szukają, okazuje się, że szukają. Musi jednak być spełniony ten warunek, że dorosły winien się swoją wiedzą wykazać. Jest to trudne, skoro odcinają się oni od zainteresowań młodzieńczości. Czy jednak do wzajemnego odnalezienia się przez oddalone pokolenia nie nada się wyprawa survivalowa? Pomyślcie kiedyś nad tym.
Przeciwieństwem takiej bezradności jest przekonanie, że ma się wpływ na kreowanie rzeczywistości.
Uczę swoich studentów podstawowej myśli, jak powinna im towarzyszyć w pracy resocjalizacyjnej: aby być skutecznym wychowawcą, trzeba stać się przewodnikiem, co oznacza, że wiemy dokąd prowadzimy, a podopieczni chcą za nami pójść. Wychowywanie oznacza wówczas wspólną wyprawę, z wspólną odpowiedzialnością za siebie. Survival może stać się symboliczną wyprawą przez życie "w pigułce".
Ja stwierdziłem, że taka wyprawa bywa niezwykle cenna dla znalezienia przyjaźni pomiędzy wychowankami zakładu wychowawczego, a ich wychowawcami. Trzeba było uzmysławiać chłopakom związki między działaniami poszczególnych członków zespołu, a sytuacją tworzącą się i oddziaływującą na wszystkich. Trzeba było jedynie "założyć hamulce", by nie pojawiała się w ich zachowaniach brawura. Natomiast w wielu sytuacjach "prostych" dla doświadczonego człowieka, byli oni lękliwi i wycofujący się. Ot - w sytuacji, kiedy zaproponowałem by wykonać na samym sobie doświadczalny zastrzyk, albo gdy napotkali osy buszujące w śniadaniu.
SURVIVAL TO ROZWIJANIE SIEBIE POPRZEZ POKONYWANIE SWOICH OGRANICZEŃ,
POPRZEZ ZWALCZANIE SWOICH LĘKÓW, SWOJEJ NIEWIEDZY I SWEGO LENISTWA
Prawdopodobnie instynkt samozachowawczy, przy jednoczesnej naiwności, każe wielu ludziom przyjąć myślenie o samym sobie, jako o osobie niemal niezniszczalnej: "Mnie się to nie przydarzy!" Człowiek wierzy wówczas w talizmany: w posiadanie mapy, gazu łzawiącego w kieszeni, w swoje szczęście. Bywa też, że w nic takiego nie wierzy, tak dalece jest bowiem naiwny.
SURVIVAL PO POLSKU BĘDZIE ZATEM SPORTEM W RÓŻNYCH ODMIANACH.
UŻYWAM SŁOWA "BĘDZIE", GDYŻ KAŻDORAZOWO BĘDZIESZ GO TWORZYĆ NA NOWO.
ZADECYDUJĄ O TYM WARUNKI LOKALNE, POGODA, TWOJE CHĘCI I MOŻLIWOŚCI.
SURVIVAL PO POLSKU BĘDZIE TEŻ TWOJĄ MĄDROŚCIĄ NA CO DZIEŃ.
BĘDZIE ROZUMIENIEM TOCZĄCYCH SIĘ ZDARZEŃ.
BĘDZIE ROZUMIENIEM WŁASNEGO MIEJSCA W ŻYCIU, WŁASNEJ WARTOŚCI.
BĘDZIE ODKRYWANIEM I ŚWIATA, I SIEBIE.
A więc w uprawianiu survivalu pomaga posiadana WIEDZA, zdobyte UMIEJĘTNOŚCI i dobre w nich PRZESZKOLENIE, posiadana WIARA W SIEBIE wynikająca z poprzednio wymienionych cech.
Nie wolno mi też zapomnieć o ODPOWIEDZIALNOŚCI, która powinna towarzyszyć survivalowcom. Z odpowiedzialnością już jakoś tak jest, że domagają się jej ludzie... odpowiedzialni.
Ci drudzy właściwie też, ale... tylko od innych. Może dlatego, że dając innym swoją odpowiedzialność, wszyscy ponosimy straty, gdy nie otrzymujemy jej wzajemnie od innych. No a ludzi odpowiedzialnych zwyczajnie stać na to.
Mają poczucie swojej wartości i wewnętrznej mocy. Bo mamy tu do czynienia jednocześnie z rozumieniem sytuacji, z byciem pewnym i niezawodnym, z unikaniem skazywania innych i siebie na zupełnie inne, większe straty. To ostatnie świadczy też o posiadaniu większej wyobraźni. Ludzie nieodpowiedzialni są nimi z głupoty, albo z lenistwa i wygodnictwa, gdyż, aby być odpowiedzialnym, trzeba się nieco narobić, często właśnie za innych.
Taki już los błędnych rycerzy...
SURVIVAL PO POLSKU (nowe wydanie) - Krzysztof Kwiatkowski
* Nie tak dawno widziałem, jak młoda kobieta potrąciwszy samochodem staruszkę na przejściu dla pieszych, podnosiła bezradnie ręce ku górze krzycząc przy tym w kółko: "Ja nie chciałam! Ja przepraszam! Ja nie chciałam!...". Ratowaniem staruszki musiałem zająć się sam.