PRZYGODA VII


W GÓRACH ROZMAWIA SIĘ CZASEM PRZY POMOCY K... MAĆ !


[Powrót do: Przygody]

Jak co roku pojechałem z młodymi przyjaciółmi na letnie szaleństwa w dziczy. Po kilku kolejnych wyjazdach w Bieszczady postanowiliśmy tym razem wybrać się w Pieniny i zahaczyć o Tatry. Ponieważ mieliśmy już za sobą kilka mniejszych (czytajcie - "mniej niebezpiecznych") wypraw, postanowiliśmy skosztować wysokich gór. Dla urozmaicenia.

Po kilku dniach penetrowania Pienin przyszła pora na wędrówkę ku Tatrom. Wyszliśmy rano z Krościenka, by przez Trzy Korony dojść do Czorsztyna.

Czorsztyna tak naprawdę już nie było. Wszystkie domostwa w dole, nad Dunajcem dawno wysiedlono, część rozebrano, droga była zamknięta dla ruchu kołowego i turystycznego. Myśmy zeszli mało już używaną drogą od szosy przy Hałuszowej ku Harczemu Gruntowi w dolinie, tuż nad Dunajcem, w pobliżu miejsca, gdzie powstawała zapora. Tu pobyliśmy dni kilka nad samym (kamienistym, oj, jak kamienistym !) brzegiem rzeki, z widokiem na zamek w Niedzicy.

Najciekawsze tu było kursowanie brodem na drugi brzeg po zakupy. Udało mi się znaleźć takie przejście, że nie zamoczyło się majteczek, choć rzeka była miejscami bardzo głęboka. Wynajdowanie najszerszego miejsca na rzece nie należy znów do takich trudów. Problem jednak polegał na zapamiętaniu owego lawirowania od kamienia do kępy, od sterty patyków do wiru, by nie mieć mokrych ineksprymabli. Zatrzymuję się nieco dłużej nad tym problemem tylko po to, by wspomnieć złośliwości natury, która zabierała klapek memu kuzynkowi Łukaszowi zawsze wtedy, gdy znajdował się pośrodku brodu. Klapek był zawsze mój, bo memu kuzynkowi Łukaszowi lepiej się brodziło w moich klapkach.

W pobliżu naszych namiotów rozstawionych na kamienistym brzegu (oj, i to jak kamienistym !), stał namiot dwóch studentów-brodaczy. Obaj patrzyli pewnego ranka, jak zaczynam kłusować wzdłuż kamienistego brzegu (oj !) podrzucając dziwnie nogi (oj ! - spróbujcie pobiegać sobie po kamienistym brzegu Dunajca na boso !), po czym rzucam się do wody tak jak stoję (czy raczej: "biegnę"). Wyszedłem wtedy z wody ze swoim klapkiem, czego już chyba nie widzieli.

Widziałem ich zaskoczone, osłupiałe ze zdziwienia miny, gdy kłusowałem drugi raz tego dnia podrzucając (oj !) przedziwnie nogi, to podbiegając na kopczyki ziemi, to znikając za nimi, to znów pojawiając się - a nogi dziwnie mi pracowały po (oj !) kamieniach - gdy rzuciłem się gwałtownie do wody, a potem (pewnie po utopieniu swego szaleństwa) spokojnym już krokiem wracałem do swojego namiotu.

Potem był trzeci raz.

Czwartego razu już nie widzieli - wyprowadzili się.

Ale dość dygresji. Pieniny miały być pierwszą częścią wyprawy, częścią treningową, przygotowawczą. Najważniejsza rzecz miała się wydarzyć już w Tatrach. Wyszliśmy w tamtą stronę dość późno, bośmy zaspali. Był koszmarny upał.

W Bukowinie zastał nas już jednak ziąb i mżawka. Noc spędzona na

bukowińskim grzbiecie, gdzie wierzchem biegnie szosa, a po lewej zbocze i po prawej zbocze, gdy wieje i leje - to niezła szkoła przetrwania. Myśmy przetrwali do rana. Rano zwialiśmy do Zakopanego, na kwaterę.

Tu wróciły nam humory. Tu zechciało się zebrać siły i wybrać się na Granaty. Nie jest to co prawda wyprawa "dolinkowa", ani też typowa - ścieżką, ale nie wymaga raków, haków, lin i czekanów. Wymaga natomiast jednego: dyscypliny.

Minęliśmy Kuźnice, nabraliśmy nieco wysokości idąc Halą Jaworzynką ku Przełęczy Między Kopami, by potem zejść do "Murowańca". W schronisku tym posililiśmy się i ruszyliśmy ku Czarnemu Stawowi Gąsienicowemu. Tu kolejna, podtrzymująca siły przegryzka i marsz pod górę zielonym szlakiem, koło Żlebu Kulczyckiego, do Przełęczy Nad Buczynową Doliną.

Było nas czterech. Dwóch starszych i doświadczonych, oraz dwóch nowicjuszy - w Tatrach byli po raz pierwszy. Przed wkroczeniem na szczególnie trudny odcinek drogi zrobiliśmy postój. Wykorzystałem ten moment, by krótko przypomnieć "młodym" o paru niebezpieczeństwach, jakie przecież mogą się czaić tuż obok. Widziałem, szczególnie w oczach jednego z nich, błysk zniecierpliwienia, bo to przecież już było tyle razy mówione. Potem ruszyliśmy dalej, powoli.

"Młody-niecierpliwy" sapał mi tuż za plecami, bo mu się spieszyło. Ja kroczyłem krokiem dostojnego wielbłąda na pustyni - cierpliwie do przodu. Sapanie narastało, wskakiwało mi co parę minut natrętnie do samego ucha, aż wreszcie Młody wpadł na mnie, gdy zatrzymałem się dla znalezienia trasy. Spojrzałem na niego w sposób, który znał dobrze. Skruszał na moment.

Po parunastu minutach coś mnie znowu podeptało - Młody ! Zrobił to z taką energią, że aż posypały się w dół kamienie. Kamienie lecące w dół ?, w górach ? ! Toż mnie dopiero zatrzęsło !

Nie mam zwyczaju posługiwać się "słowami". Mocnym tonem powiedziałem Młodemu, że w górach jest jeden przewodnik: jeden kieruje, decyduje i prowadzi, jeden dyktuje tempo i szuka trasy, a reszta ma uważać na każdy jego gest. Jeśli to mu nie wystarcza, to mu powiem, że w górach nie ma czasu na tłumaczenia, tu używa się krótkich zdań, tu się mówi przez "k... mać !".

Zrozumiał. Wstrząsnęło nim, że usłyszał owo w moich ustach.

Uczynię tu dygresję na temat "męskiego słownictwa" czy "męskich reakcji". Używanie jednego czy drugiego nikogo mężczyzną nie czyni i wielu to wie. Niewielu jednak wie, jak duże znaczenie ma użycie "słowa" przez kogoś, kto tego zwykle nie czyni, w chwili, gdy sytuacja jest co najmniej skomplikowana. Zajmuję się na co dzień wychowywaniem trudnej młodzieży i wyznam, że gdy moi wychowankowie słyszą, jak ja podnoszę głos, wiedzą, że stało się coś niezwykle ważnego. Zamierają wtedy. A nie używam wobec nich jakiejkolwiek przemocy.

Moi towarzysze z Granatów zrozumieli mnie szczególnie dobrze już następnego dnia. Był to dzień pogodowo dość podobny do dnia naszej wspinaczki, lecz był w górach dniem bardzo pechowym: trzy złamania, dwa zasłabnięcia, w tym jedno śmiertelne. I jeszcze ta kobieta, która odpadła od skały. Właśnie w pobliżu Granatów.


[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]