[02.03.2004]
Trapper zaplanował tak:
To miała być wyprawa z gruntu survivalowa. Od samego początku. Plany były takie, że ruszamy w trójkę, a każdy jest odpowiedzialny sam za siebie. Żadnego holowania kogoś na plecach, bo źle utrafił z wagą plecaka. Ja dzień przed wyjazdem zaproponowałem, że możemy pojechać moim samochodem. Nawet o 4:00. Tylko owa wcześniejsza godzina ("bo wcześniej będziemy") zapobiegła zaduszeniu mnie przez Trappera. Przez pół drogi prychał, bo cały romantyzm długiej podróży, by na końcu wprost z wagonu znaleźć się w dziczy - diabli wzięli! Podróż miała chyba przypominać chyba tę z filmu Jarmusha "The Dead Man" - długa podróż prawie w nieznane, a po opuszczeniu pociągu zamiast nowego życia - jego ostatnie pozory... Tymczasem Natura była dla mnie życzliwa. Okazało się, że wcześniejszy przyjazd pozwolił nam zdążyć z przygotowaniem noclegu przed zmrokiem. Punkty dla mnie!
Mayka od razu usadowiła się w samochodzie u stóp Trappera. Fredi dołączył do wyprawy w Skierniewicach. Jechaliśmy na północny wschód.
Znaleźliśmy się około 450 kilometrów od domu. Nikt z nas nie znał tych miejsc, tylko Trapper, który gdzieś w pobliżu spędził kawał swego dzieciństwa. Zapakowaliśmy na grzbiet plecaki i ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca dobrego na nocleg. Ja niosłem w ręce plastikową torbę z zakupami (chleb, konserwy). Ileż Trapper się naprychał! Fredi - prosiak - dołączył do niego w naśmiewaniu się ze mnie. Przerwałem ich szyderstwa wyjmując aparat fotograficzny. Wiadomo, że każdy przystojniak, a do tego macho i strongman, bezwiednie rozluźnia się na widok obiektywu...
[...]
Każdy obudził się rankiem "u siebie". Trapper przenocował osłonięty wiatą, na kilku alumatach, karimacie, przykryty śpiworem i kocem. Fredi przygotował sobie łoże z kilku warstw gałęzi i miękkiej "świerkowej pościeli", na to położył karimatę i wpełznąwszy do śpiwora przykrył się brezentową płachtą.
Ja spędziłem pierwszą noc w namiocie Komandos (firmy Marabut). Pod jego podłogą umieściłem warstwę świerkowych gałązek. Jak się później okazało - za cienką. Zbyt cienka podłoga pode mną mogła okazać się nie tylko nieprzyjemną, ale i groźną. Ta moja dokuczyła mi tylko budząc kilka razy z powodu poczucia, że śpię na kamiennej, zimnej posadzce. Bok namiotu od strony wiania wiatru obłożyłem gałęziami, aby zahamować prądy powietrzne wbijające się w boczne wywietrzniki namiotu. Dwa letnie śpiwory jeden w drugim (mumia - w kołdrze) ratowały sytuację wespół z alumatą i karimatą. Śpiwór mumia został niegdyś dokładnie wyprany i odwirowany przez kogoś, komu go niegdyś pożyczyłem, zatem przestał być wartościowym śpiworem i był jedynie cienką warstwą okrywającą. Wszyscy spaliśmy oczywiście w ubraniu. Trapper leżał w swojej gawrze w butach.
Ciąg dalszy niedługo...