[13.12.2005]
Jechałem z Jimim przez taką Polskę, jakiej nie znałem. Od Inowłodza pozwoliliśmy sobie na telepanie się po podrzędnych drogach i... nie żałowaliśmy tego. Do czasu wyznaczonego spotkania z białobrzeskimi "Strzelcami" mieliśmy nieco czasu, zatem postanowiliśmy go spożytkować na oglądanie świata.
Umówiliśmy się na to spotkanie dlatego, że Białobrzeżanie poczuli zew Natury i zew własnej Duszy. Brzmi to jak tekst z książek Rodziewiczówny, ale sam uśmiecham się do niego. Kiedy czyta się "Lato leśnych ludzi", można znaleźć się w specyficznym nastroju danym przez pierwotne moce: przyrodę i ludzkie serce. Dzisiejszym czasom brakuje tego.
Dziewczyny i chłopcy z Białobrzegów nie są bynajmniej ludźmi początkującymi w szukaniu sensu życia, bo działają już od ponad roku, zaś ich "sensei" z dumą w głosie mówił mi o więziach między nimi, o aktywnym włączaniu się w sprawy miasta i okolicy, o pragnieniu rozwoju i działania. Był zadowolony, że nasze spotkanie zaczęło się nie od gadania o technikach, ale od filozofii survivalu i psychologii.
Cóż, tak już jest, że ludziom prostym najłatwiej jest rozmawiać o technicznych stronach rzeczywistości. Kiedy siadają pospołu i wymieniają kolejne parametry noży (a jest ich wiele), wydaje się, że zna się i rozumie życie - wszak tyle było do powiedzenia... Kiedy jednak mówi się o sprawach nieco abstrakcyjnych: o przyjaźni i honorze, o wewnętrznej mocy i życiowym spełnieniu - człowiek zaczyna naprawdę czuć swoje możliwości. Myśmy czuli.
Dziękuję za to, że byłem potrzebny i mam nadzieję, że się przydałem. Ja wyniosłem z Białobrzegów satysfakcję, że byłem w pięknych okolicach i tam spotkałem ludzi, którzy nie chcą zagubić się w chaosie świata.
Mam nadzieję, że żaden survivalowiec nie utknie w niekorzystnych warunkach jak te młode łabędzie. Mam też nadzieję, że znajdą się zawsze ludzie, którzy pomogą...