Rajd leśny survivalowy "Szlakiem Wilków" - II 2004 relacja


[Powrót do: Przygody]

[27-29.08.2004]

"Krainą naszą gąszcz leśny wykrotów pełen, przestrzenie, daleki horyzont, stepowe bezkresy, bezdroża, skalne rumowiska, wąwozy mroczne, tajne krynice i wodopoje, mokradła grząskie, lodowiska kruche, trawy wysokie, śniegi głębokie, zawieje na Gromniczną i ponowy, noce księżycowe i mroczna cisza, którą wypełnia nasz hymn miłości i zwycięstwa."

Andrzej Strumiłło

27 sierpnia, piątek - start

Powiadają: "nie zaczynaj w piątek..."
Tak się złożyło, że przy końcu sierpnia wszyscy chętni wyczerpali już całkowicie swoje urlopy. Pozostał więc tylko weekend. Z konieczności rozpoczęliśmy więc w piątek i to dopiero o 16:00.

Spotkanie uczestników pod dworcem PKP w Lublinie, skąd co kilkanaście minut odjeżdżają autobusiki do Biłgoraja. Zabraliśmy się tym o 16:20. W Biłgoraju musieliśmy zdecydować się na dalszy etap dojazdu. Niestety, według rozkładu jazdy niewiele było już możliwości. Musieliśmy zrezygnować z Górecka i zdecydować się na Aleksandrów. Dotarliśmy tam na godzinę przed zmrokiem. Szybko wydostaliśmy się poza obszar cywilizowany i zagłębiliśmy się w las. Na ten dzień były zapowiadane ulewy, jak się okazało, trafiliśmy na miejsce tuż po nich - las był mokry jak gąbka.

foto: Andrzej Trembaczowski

Ostatnie minuty dnia uciekały, a przed sobą mieliśmy do przejścia ok. 20 km, by dotrzeć do Łysej Góry - miejsca planowanego noclegu. Jest to leśne (wydmowe) piaszczyste wzgórze wynoszące się ponad otaczającymi bagniskami. Po drodze trasa prowadziła przez mniejszą nieco Górę Okno. A wokoło las, piękny las z wysokimi jodłami, świerkami, sosnami. Z bujnym miejscami podszyciem. W niższych miejscach rozległe bagniska, które staraliśmy się omijać – po drodze idzie się mimo wszystko trochę szybciej.

foto: Andrzej Trembaczowski

Szybciej, nie znaczy łatwiej. Leśne trakty rozwalone kołami traktorów i samochodów terenowych, zamieniły się w ciąg bajor głębokich czasem wyżej kolan. Nocą nie dało się więc iść szybko. Więc kiedy minęliśmy Żurawie Bagno i przekroczyliśmy linię sączącej się przez mokradła Czarnej Łady, zdecydowaliśmy się na nocleg w jakimkolwiek stosownym miejscu. Zatrzymaliśmy się w okolicy Góry Okno. Tam zalegliśmy na noc, a zgłodniali mogli upichcić sobie obiadokolację. W nocy nie było gorąco, dzięki czemu komary dały żyć.

28 sierpnia, sobota

Spaliśmy na tyle dobrze, że nie za bardzo chciało się nam rano wyłazić ze śpiworów... Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą trasę. Na dziś czekał nas długi przemarsz - brakowało nam od wczoraj tych kilku kilometrów do Łysej Góry – mieliśmy więc opóźnienie, a nocleg planowaliśmy na wzgórzu za wsią Szewce, już w Lasach Janowskich. Niezły kawał. Po drodze należało okrążyć Biłgoraj od północy.

foto: Andrzej Trembaczowski

Dość szybko minęliśmy Ciche Bagno i dotarliśmy na Łysą Górę – w dzień idzie się jednak znacznie szybciej. Tu skorygowaliśmy trasę. Zamiastiść dalej na północ, ciągiem wydmowego wału, skręciliśmy na zachód,przez bagna. Skracało to znacznie drogę, co nie znaczy, że skracałoczas. Nie da się szybko chodzić po bagnie. Wielkie Bagno, RatwickieBagno... Ogromne tereny porośnięte niewysokimi sosenkami zcharakterystycznym dla leśnych mokradeł runem; łochynią, bohonnikiem ipuszystym dywanem mchów, w którym nogi zapadały się po kolana. Mchypokrywały ścielące się łodygi żurawin – ich już czerwieniejące jagodyspoczywały wprost na puszystych poduszeczkach. Kusiły, lecz smak ichbył cierpki. Z mchów występowała rdzawa woda. Woda łyskała też wmaleńkich zagłębieniach pomiędzy wyższymi kępkami. Każdy krok musiałbyć wyliczony - nie da się iść szybko w takim terenie. Chodzenie pobagnach ma jednak swój urok. Nad nami pojawiały się czasem ptakidrapieżne, słyszeliśmy ich zawodzące kwilenie. Idąc po drodzeskubaliśmy owoce borówki łochyni, miały odświeżający smak.

foto: Andrzej Trembaczowski

Po kilku godzinach zeszliśmy z bagien na północ i przez wyższą partięlasu dotarliśmy do Ratwicy. Tam, nad rzeczką o tej samej nazwieprzyrządziliśmy obiad z nazbieranych grzybów. Grzybów było dużo –ciepło i wilgoć to podstawowe warunki, by rosły – nie zbieraliśmy ichjednak, nie chcieliśmy ich taszczyć ze sobą. Te zostały zebrane tużprzed obiadem.

foto: Andrzej Trembaczowski

Na dalszą trasę wyruszyliśmy po ponad godzinnym postoju. Już byłowiadomo, że nie dotrzemy do miejsca przeznaczenia, przed nami zostałojeszcze do pokonania 2/3 drogi, a dnia ubywało. Postanowiliśmy jeszczeprzed zmrokiem przekroczyć szosę Biłgoraj – Przemyśl i przenocować jużna terenie Lasów Janowskich. Weszliśmy w wyższą, suchszą część lasu.Ominęliśmy od południa Rapy Dylańskie, przeszliśmy przez Wolę Małą iprzekroczyliśmy Białą Ładę we wsi Nadrzecze. Tu skończył się traktleśny i pod nogami zadźwięczał asfalt. Sklep, samochody, ludzie.Cywilizacja. Przecięliśmy biłgorajską szosę i zalegliśmy na nocleg wsosnowym lasku na Górze Kopina.

29 sierpnia, niedziela

Noc była ciepła i bardzo wilgotna, jak łaźni. Sen uprzykrzały namkomary, które potrafiły przecisnąć się przez najmniejsze szczeliny dośpiworów. Doprowadzały do szału. Miało to i dobrą stronę – wstaliśmy,skoro tylko zrobiło się widno. Nie tracąc czasu na śniadaniewyruszyliśmy, początkowo na północ, w kierunku wsi Korytków, a potem nazachód. Zatrzymaliśmy się po dwóch godzinach nad rzeczką Bukową, gdziemożna było dokonać porannej toalety oraz zjeść śniadanie.

foto: Ryszard Kuna

Odpoczęliśmy trochę i wyruszyliśmy dalej w kierunku zachodnim –północno zachodnim. Przeszliśmy przez Cybulne Góry przecinając w tymmiejscu zeszłoroczną trasę i dalej trochę drogami, trochę skrótami,dotarliśmy koło wczesnego południa do rzeczki Rakowej poniżejWładysławowa. Rzeczka o herbacianej przesyconej humusem wodzie, byłacudownie zimna. W sam raz, na odświeżenie. W lesie było wilgotno i parno jak w łaźni, a słońce także przygrzewało mocno, wyciskając z nassiódme poty - ten półgodzinny odpoczynek nad rzeczką bardzo więc sięnam przydał.

foto: Ryszard Kuna

Za mostkiem chwyciliśmy trakt do Janowa. Wytyczony pewnie za czasówcarskich – na mapie wygląda ten trakt jak kreska łącząca kościół wJanowie z kościołem w Biłgoraju - w rzeczywistości okazał się trudny dopokonania nawet dla samochodów terenowych. Trakt prowadził przez bagna,obchodzenie go nie miało sensu. Nie oznaczało to jednak bynajmniejmaszerowania na sucho. Po drodze co raz napotykaliśmy ogromne kałużewypełnione brązową albo zielonkawą wodą. Czasami dawały się omijać.

foto: Ryszard Kuna

Następny półgodzinny odpoczynek zrobiliśmy we wsi Flisy, gdzienapotkaliśmy kilka samochodów terenowych. Rajdowcy minęli nas z fasonem- każdy ma swoje radości.

foto: Ryszard Kuna

Jak się okazało, terenówki ugrzęzły prawie zaraz, jakieś 300 m zaFlisami. Zakopały się w bajorach po podwozie. Ominęliśmy je szerokimłukiem i nie spotkaliśmy ich więcej - piechur jest jednak w tereniebardziej niezależny. W tej części traktu kałuże i bajora ciągnęły sięjedna za drugą więc wylewanie wody z butów nie miało sensu. Niestety,maszerowanie w mokrych butach raczej nie służy stopom i zwykle skutkujeogromnymi pęcherzami. Normalka. Do Janowa dotarliśmy po 15.

Żal mi było dalszej trasy. Najpiękniejsze Lasy Lipskie pozostały tymrazem przed nami. Trudno, może za rok. Za rok - jeżeli tylko znajdą sięchętni - znowu wyruszymy i tym razem na dłużej. Bo chyba znajdą sięchętni, którzy przeznaczą na ten rajd więcej niż tylko weekend?
Zapraszam

Andrzej Trembaczowski
Kontakt: atrem@tytan.umcs.lublin.pl


[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]