NAD RAWKĄ

[Powrót do: Przygody]

[07.02.2007.]

Wyjechaliśmy we czwórkę plus pies. Ludzie patrzyli podejrzliwie na tych, którzy twierdzili, że w lutym jadą pomieszkać w namiocie. Nawet zapewnienia, że chodzi zaledwie o jedną noc, niewiele zmieniały. Szczęśliwie ludzie pracujący w markecie ALBERT w Skierniewicach pokazali swoje przyjazne nastawienie wobec nas-dziwaków i umożliwili nam umycie rąk (trzeba było pogrzebać w samochodzie) oraz zalanie wrzątkiem herbaty w termosie. A była niedziela...

Nb. było to nasze ćwiczenie, że prosząc, umiejąc uzasadnić prośbę oraz zachowując się przyjaźnie i nienatrętnie jesteśmy w stanie uzyskać pomoc nieznanych nam ludzi i to w warunkach teoretycznie mniej sprzyjających (tu: pracujący w niedzielę sklep). Uważamy bowiem, że ludzi życzliwych jest na świecie dużo więcej, niż myślimy.

Kiedyśmy znaleźli dobre miejsce pod namiot, było już ciemno. Zapalenie ogniska przy pomocy krzesiwka było zabawką, upieczenie kiełbasek - takoż. Nie chciały się robić nocne zdjęcia - nawet lampa błyskowa nie chciała się trudzić...

Ognisko

Pisze MARTYNA: Chłopaki wspominają noc jako ciepłą i przyjemną, ja wręcz odwrotnie. Było mi zimno, ciasno, duszno, co jakiś czas budziłam się w nocy i dokładałam kolejną warstwę ubrań, upychałam co się dało w miejsca jeszcze nie zakryte. Nad ranem miałam nikłą nadzieję, że to już koniec nocy, że zaraz wstanie słońce. Okazało się jednak, że to dopiero 4.00. No cóż, bywało gorzej. Chociażby rok temu, kiedy jaka zima była każdy widział. Wtedy miałam do przespania 3 noce, więc pomyślałam, że tą jedną jakoś przeleżę. No i udało się. Wstałam oczywiście pierwsza :P i od razu ożyłam. Na dworze było chłodno i przyjemnie. Mogłam podziwiać dwa drapieżniki, które kołowały nad moją głową w niezakłóconej ciszy. Niestety tę ciszę po krótkiej chwili musiała zakłócić "reszta" wypełzająca z namiotu :P

Tu spaliśmy

Rano spakowaliśmy niepotrzebne nam rzeczy do samochodu i po śniadaniu ruszyliśmy z mapką terenu (dostarczoną przez niejakiego Frediego) przed siebie. Już koło naszego miejsca noclegowego widać było co nas czeka, bo łąki były zalane wodą.

Mokradła

MARTYNA: Szliśmy przez mokradła, rozlewiska (woda wlewała nam się do butów od góry), mijaliśmy żeremia i liczne ślady bobrowego życia, przechodziliśmy przez rzekę po zwalonym drzewie. Szliśmy cały czas na północ aż doszliśmy do kresu "frednej mapki". Na tym końcu świata zrobiliśmy sobie długą przerwę na obiad. Długą - z racji tego, że  musieliśmy narąbać drewna, którego przez wichury było wszędzie pełno, rozpalić ognisko i ugotować nieszczęsną wodę w nieszczęsnym czajniczku, która poddała się dopiero po jakiejś godzinie, kiedy to zalaliśmy nią zupki w proszku.

Drogi trzeba było szukać

Rozlewisko Rawki

KĘSIK: Ciężko mi dodać coś więcej do relacji Martyny. Marsz przez mokradła był bardzo ciekawy. Zawsze to większe urozmaicenie skakać z kępki na kępkę, niż ciągnąć się noga za nogą. Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie stara, rozpadająca się chatka zagubiona na środku mokradeł. Zupełnie jak w bajkach.

Opuszczona chatka

Tu ktoś był...

MARTYNA: W sumie wyjazd uratowały bobry, nawet jednego dużego niebiesko-szaro-zielonej maści przyłapaliśmy na dobieraniu się do drzewa. Jak to "stary baca" Krisek nam opowiadał - w przyrodzie równowaga jest podstawą. Na miejscu zwalonego drzewa wyrastają nowe. A w czasach, gdy dzikich zwierząt jest za mało, to człowiek prowadzący gospodarkę leśną, pełni ich rolę. Coś w tym jest, ale należy tę gospodarkę prowadzić mądrze, a to niestety jak widać nie wychodzi. Lasy się zmniejszają, zwierząt ubywa...

Kęsik

Bobrza tama

MARTYNA: W drodze powrotnej pomagaliśmy sobie GPS-ami, chcieliśmy dojść jeszcze przed zmrokiem. Po raz drugi woda wlała mi się do butów :) Pierwszą wersja przebytego dystansu było 20 km, ale doliczając chodzenie w kółko, bieganie w krzaczki, obchodzenie ogniska dookoła i pozowanie do zdjęć ustaliliśmy, że zrobiliśmy zaokrąglając 50 km.

KĘSIK: Najpiękniejsze w tym wypadzie było jednak to, czego się nie da opisać. Te rzeczy, których inni nie zrozumieją. No bo jak tu opowiadać o wacie, o wiewiórkach szablozębnych, o polarze zaczepionym o łokieć, albo o tym jak to dobrze mieć mokro... (w butach oczywiście) Bo to właśnie jest piękne. To, że na tym świecie znajdują się tacy sami jak ja dziwacy, których nie tylko ciągnie do obcowania z naturą, ale także cieszy moje towarzystwo. I wśród tych dziwaków właśnie jest mi najlepiej...
P.S. Tak było fajnie, że nie mogłem sobie nie wziąć pamiątki. Palnika od swojej butli gazowej nie szukaj. Oddam przy okazji.


[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]