Nasza reprezentacja dokonała ześrodkowania w poniedziałkowy wieczór przed wjazdem na prom. Do Gdyni wszyscy dotarli indywidualnie. Polska odprawa był tylko formalnością polscy pogranicznicy nie robili problemów sprawdzili tylko szczepienia w psich paszportach. Na promie z powodu awarii nie zostaliśmy zadokowani na najwyższym półotwartym pokładzie tylko na zamkniętym razem z tirami. Niestety szybko wzrosła tam temperatura i psom szczególnie w przyczepie zrobił się za ciepło.
Dzięki uprzejmości obsługi mogliśmy co jakiś czas schodzić do cardecku i wyprowadzać je na krótkie spacery. Rano po zjechaniu z promu musieliśmy godzinę czekać na odprawienie psów, szczegółowo sprawdzane był chipy, szczepienia i odrobaczenie. Takiej kontroli mógłby pozazdrościć niejedne zawody. Na szczęście wszystko było w porządku. Po odprawie nasz konwój składający się z trzech samochodów, dwudziestu psów i dziewięciu osób wyruszył z Karlskrony na północ. Obecnie po przejechaniu około 500 km jesteśmy w Sztokholmie, przed nami jeszcze około 700 km. Na miejsce do Gafsele spodziewamy się dotrzeć w połowie nocy.
Do celu pierwsza część ekipy dotarła ok. 10 rano, po noclegu na stacji benzynowej. Ostatnie 200 kilometrów jechaliśmy lodowymi koleinami po całkowicie białej jezdni. Na szczęście nie było potrzeby zakładania łańcuchów śniegowych. Po drodze sporadycznie mijaliśmy miejscowe pojazdy mknące w tych warunkach z zawrotną prędkością wzbudzają tumany śniegu.
Bez problemu trafiliśmy na miejsce zawodów, organizatorzy stanęli na wysokości zadania zjazd z drogi oznakowany był banerami i drogowskazami. Stake-out (parking dla psów i zawodników) na zamarzniętym jeziorze był dopiero w organizacji więc udaliśmy się na nasz camping w Asele. Po przebrnięciu przez problemy językowe mogliśmy zakwaterować się w przyczepach campingowych.
Asele to bardzo miłe miasteczko utrzymane w klimacie Przystanku Alaska. Najbardziej zaskoczył nas saneczki przypominające skrócone sanie zaprzęgowe których wszyscy używają tak jak my rowerów. Wszędzie można był zobaczyć starsze panie pomykające na swoich saneczkach wykazujące się techniką jazdy której mógłby pozazdrościć im niejeden maszer (zawodnik).
Po południu dojechał reszta ekipy która po drodze zahaczyła o spotkanie team leaderów. Organizatorzy ostrzegli o łosiach i reniferach które można spotkać na trasie.
Wieczorem w centrum Asele odbył się ceremonia otwarcia Mistrzostw. Oprócz przemówień oficjeli byli m.in. pokazy połykaczy ognia i tańców ludowych.
Czwartek rozpoczęliśmy odprawą weterynaryjną. Każda ekipa miała zgłosić się o określonej godzinie na stake-oucie. My o 10.30 razem z Holandią. Holland i Poland, wywołało to trochę problemów, bo weterynarze nie do końca wiedzieli kogo sprawdzają Podczas kontroli oprócz szczepień sprawdzano stan ogólny i łapy psów.
Chwilę później rozpoczęły się starty w konkurencja amatorskich i pierwszej mistrzowskiej - pulce. Jak zwykle w konkurencjach norwerskich (skikjoring - pies zaprzęgowy i narciarz biegowy) prym wiedli Norwedzy i Szwedzi.
Niestety nie mieliśmy tutaj komu kibicować. Pechowo zakończył swój start łamiąc nogę reprezentant Chile.
Zaraz po wyjeździe ze stake-outu niespodzianka policja zatrzymuje wszystkie samochody i przeprowadza błyskawiczną kontrolę alkomatem. Nieprzypadkowo organizatorzy ostrzegali nas o bardzo zasadniczej na tym polu miejscowej policji.
Po powrocie po nakarmieniu psów rozpoczęły się przygotowania sprzętu i dobieranie smarów i smarowania ślizgów przed naszym pierwszym dniem startowym.
Noc nieprzespana, jedyna pożyczona z Polski suka w moim zaprzęgu dostała nieoczekiwanie cieczki, a trójka samców wyła pół nocy. Koszmar, przekreśla to moje szanse w zawodach.
O 6 rano pobudka, psy na spacer, pierwsze pojenie o 7.00, woda z dodatkiem tłuszczu, porcja witamin i suplementów HMB, pakujemy się i jedziemy 22 km do miejsca startu. Na stake-oucie już tłoczno, 250 ekip z całego świata, około 20 Państw z 4 kontynentów. Każdy kraj mógł wystawić maksymalnie 3 maszerów (zawodników) w jednej klasie, po uprzednich eliminacjach, np. mistrzostwach danego kraju.
Rozbijamy stakeout, łańcuch, do którego mocujemy psy przed startem, wkręcając śruby lodowe w chyba 2 metrową warstwę lodu na jeziorze, na którym organizatorzy ustawili z 500 aut. Moja czwórka psów mieszanek wyżłów niemieckich i alaskan huskich jest gotowa, choć nie wyspana. Tutaj nie ma ani jednego psa rasy syberian huski czy malamute, które są tak kojarzone z zaprzęgami.
Tutaj spotkała się formuła pierwsza psich zaprzęgów, dominują sportowe psy zaprzęgowe czyli czyste wyżły niemieckie krótkowłose od lat selekcjonowane pod względem predyspozycji do pracy w zaprzęgu, oraz wyżły z domieszką hartów, alaskan huskich i pointerow. Greystery to właśnie określenie nieoficjalnej rasy psów zaprzęgowych odpowiedniej mieszanki wyżła niemieckiego krótkowłosego i harta greyhounda, zapoczątkowana kilkanaście lat temu przez wielokrotną medalistkę Norweżkę Lene Boysen (3 miejsce w Gafsele w klasie 4dogs).
W trochę wolniejszych wyścigach psich zaprzęgów psów ras północnych (syberian husky, alaskan malamute czy pies grenlandzki) Polska reprezentacja jest niepokonana od dwóch lat!
Otrzymuję nr 419, który dostarcza mi Anna Bajer, team-lider naszej ekipy, chwilę później podbiega do mnie dwóch mężczyzn i montowane są na moich saniach chipy służące do odczytu mojego czasu na mecie i na punktach kontrolnych.
Pierwsza wystartowała klasa skikjoring - pies i narciarz biegowy, później już nasze czwórki (najmniejsze, ale najszybsze zaprzęgi złożone z 4 psów), na 9,5 km, ustawieni jesteśmy pod koniec listy startowej. Dzisiejszy dzień jest bardzo ważny, bo to eliminacje, jeśli nie złapiemy się w limit czasowy, to dla nas będzie koniec wycieczki. Już żałujemy, że zima w Polsce była tak słaba i nie było gdzie przygotować dobrze psów. Treningi i starty na zawodach w warunkach bezśnieżnych (dryland) to zupełnie co innego.
2 godziny wcześniej znów poję psy, powtarzam procedurę, woda i tłuszcz, muszę je dobrze napoić, bo jeśli nie, to kilka sekund straty przy każdej próbie chwycenia śniegu w pysk przez psa, to strata jednej pozycji.
5 minut zostało do startu, psy są już w szelkach, głośno wyją i szczekają podniecone zbliżająca się chwila biegu. Podpinamy psy do san, 2 pomocników trzyma mocno liny ciągowe, odpinam karabinek startowy mocujący sanie do samochodu i mocno wciskając stopami w śnieg matę hamującą spowalniam psy, aby dojechać do linii startu znajdującej się około 300 metrów od nas.
3 minuty - widzę przed sobą nr 417 i 418, startujemy co 1 minutę, odwracam się, za mną Hillary, reprezentantka USA.
1 minuta - stoję już na linii, widzę zegar startowy, odliczanie, korytarz kibiców kończy się dopiero po 300, 400 metrach przy pierwszym zakręcie, w głowie tylko zbieram myśli i ustalam ile błędów popełniłem. Suka z cieczką z przodu, aby mobilizowała chłopaków z tyłu do pracy - to jedyne rozwiązanie, choć i tak kiepskie, bo po raz pierwszy ten pies pobiegnie z przodu i to na mistrzostwach świata!
10 sekund - zegar głośno pika, psy wyrywają się do przodu, Start! Poszły. Błoga cisza, zaciskam dłonie na pałąku sań i z całych sił odpycham się noga, aby maksymalnie przyspieszyć. Jestem pod wrażeniem. Po pierwszych 3 km mijam punkt kontrolny jestem tu 5-ty! Każdy podbieg, to moja praca, biegnę, każda prosta to odpycham się nogą, każdy zjazd - składam się na saniach i balansuję w zakrętach przy prędkości ponad 40 km/h. 5 km, suka zaczyna się rozkojarzać, zwalnia, wychodzę z zakrętu i widzę nr 418 Koreańczyka, mam go. Jest na wyciągniecie ręki, teraz go muszę dogonić.
Kolejne zakręty i podjazdy spowodowały odpływ energii z mojej suki, zaczyna hamować, z galopu przechodzi w kłus, od tej chwili już ani razu nie weszła w galop na prostej czy pod górę, wiem, że od tej pory już tracę czas. Mijam kolejny punkt kontrolny, i co jakiś czas na dłuższych prostych widzę Koreańczyka. Do mety może 3 km, a suka ściąga mi zaprzęg w zaspę i jeden z samców próbuje ją pokryć. W tym momencie widzę za sobą Hilary, muszę wbić kotwicę i zatrzymać zaprzęg, bo Hilary mnie wyprzedza. Puszczam ją i momentalnie wieszam się jej na ogonie - moje psy dostały nowej energii i przypływu mocy. Tablica informacyjna, do mety 800 metrów, muszę choć wjechać na metę przed tą Amerykanką, zbieram się do wyprzedzania i bez problemu w pełnym galopie jej uciekam. Na metę wpadam dużo przed nią. Jestem 22, ale zakwalifikowany do finału. Przewaga nad Koreańczykiem to 2 setne sekundy.
Psy znowu nie spały, siła natury jest wielka. Pierwsza część trasy to wspaniały galop ok. 40 km/h, wyglądam pleców Michała Świderskiego, który wczoraj był jedynym z Polaków lepszym ode mnie, przewaga to 20 sekund. Jednak z czasem widzę, że muszę diametralnie zmienić swoje oczekiwania, mój team nadal jest rozkojarzony, jak tylko psy zwalniają, odwracam się do tyłu i wypatruję kolegi z Korei. Tego dnia on wygrał ze mną o 19 sekund. Na mecie jestem 23.
1,5 km trasy za mną i już widzę jak w poprzek drogi stoi rozłożony i splątany zaprzęg Koreańczyka, mijam go po prawej, ale psy zapadają się po szyję w miękkim poboczu, zeskakuję z sań i rozplątuję psy, ruszam. Kilkakrotnie wyprzedzamy się. Kilkakrotnie, spanikowany rywal wplątuje się w mój zaprzęg, jego psy atakują mojego lidera, nerwy, krzyk, adrenalina. W tym czasie dojeżdża do nas Agnieszka, i tak przez około kilometr suniemy w trójkę, na zmianę prowadząc. Zbieram się do szybkiego biegu i pomagam wepchnąć sanie na długim podbiegu, uciekam Agnieszce, widząc cały czas plecy rywala z Korei wieszam mu się na ogonie i z przewagą 40 sekund wygrywam ten pojedynek.
Ostatecznie; Igor Tracz - 21 miejsce. Michał Świderski - 19, Agnieszka Rychwalska - 23. W klasie 4 psów, różnica między nami a czołówką to 3 minuty na etapie 10 km. Wygraliśmy z reprezentantami Niemiec, Korei i Holandii. W klasie 6 psów startowała Anna Bajer i zajęła 28 lokatę. Kilku zawodników wycofało się w trakcie zawodów, zdyskwalifikowanych, nie mieszczących się w limicie czasu, z powodu urazów czy problemów technicznych. Najwyższa średnia prędkość zawodów to 35 km/h w klasie 4 psów Niemca Uve Radanta, najwyższa prędkość chwilowa to ponad 50 km/h... W warunkach bezśnieżnych zawsze jesteśmy w pierwszej dziesiątce, a niejednokrotnie stajemy na pudle.
Inne kategorie 6 psów, 8 psów, unlimited (powyżej 8 psów) i skijoring zdominowali Skandynawowie.
Jesteśmy jeszcze w Szwecji, niech psy trochę odreagują, zapinamy je na smycze i wyprowadzamy na spacer na zamarznięte jezioro. Odpinamy po dwa psiaki i niech hasają do woli. Łoś, przeciął młodniak sosenek, Krakers i Peete nawet nie oglądnęli się na nas - zew krwi jest większy.
Jest godzina 17.00 o 15.00 następnego dnia, po nieprzerwanych poszukiwaniach łapiemy Peete'a niedaleko wysypiska śmieci, chyba wiedział gdzie może coś zjeść.
Tropiąc krwawe ślady Krakersa i uzyskując informacje od mieszkańców okolicznych wsi znajdujemy Krakersa 30 km dalej po drugiej stronie gór. Krakers jest wycieńczony, ma zdarte opuszki łap, musiał zrobić ok. 200 km po śniegu i lodzie, 2 dni leży pod kroplówkami, zrobiliśmy mu mały szpital w naszej przyczepie kempingowej.
W odchodach dwóch uciekinierów znajdujemy duże ilości sierści, więc jednak polowanie się udało. Gdyby nie pomoc mieszkańców Asele, tak szybko byśmy ich nie odnaleźli.
Jesteśmy już w Norwegii, noc spędziliśmy w drewnianej chacie w górach koło Hamar, przy trasie treningowej miejscowego klubu zaprzęgowego, który organizuje Mistrzostwa Europy.
Kolejne dni śpimy w domu u maszera, który właśnie wrócił z filmarsktropen - jednego z najdłuższych i najtrudniejszych wyścigów na świecie, ok. 1600 km.
Stake out dość pusty, niewielu zawodników, ok. 90 osób, ale dużo znajomych twarzy z Gafsele. Trasy niebezpiecznie oblodzone, bardzo szybkie, każdy zakręt to kantowanie płoz i wchodzenie w zakręt poślizgiem po bandzie. Na śniegu wiele krwawych śladów psów, trasa tak twarda, że psy bez butów zdzierają sobie opuszki, a te w butach ślizgają się na zakrętach i często lądują 4 łapami do góry. Ja wybrałem bieg bez butów, moje psy mają dość twarde opuszki, wzmocnione częstymi treningami po twardych nawierzchniach, ale i tak zabezpieczam i łapy wazelina wsmarowując ją głęboko pomiędzy stawka podobnie jak w Asele i w czołówce niewiele się zmienia. Po trzech ciężkich dniach startów jestem 15 i zadowolony, że ukończyłem te zawody i zmieściłem się w limitach czasowych. Krakers wykończony, Peete też nie jest w lepszym stanie, dla nich to była ciężka praca te dwa tygodnie w Skandynawii. Co nie zabije, to wzmocni.
Zbieramy się, pakujemy, doglądamy psów, sprawdzamy sprzęt, jesienią kolejne zawody, ale już w warunkach drylandowych - bezśnieżnych, a w 2010 olimpiada zimowa w Vancouver. Tych samych błędów już nie popełnimy.
tekst: Igor Tracz i Michał Świderski
Wszystkie zdjęcia otrzymaliśmy od autorów tekstu.