[06.09.2008.]
Czwarte wakacje w trakcie życia zawodowego... tak, tak, przez piętnaście lat zapomniałem o takim słowie - sam się sobie dziwię.Czwarte w miejscu, gdzie przed czterema laty spędziłem pierwsze. Namówiłem przyjaciół na Sycylię. Trzy ostatnie lata zapach świeżych melonów i arbuzów wymieszany z cebulą, czosnkiem, kalmarami i krewetkami właził mi do nosa tak natarczywie, że nie mogłem sobie odmówić. Tym razem palec pokazał na mapie wybrzeże południowozachodnie. Czy dobrze - nie wiem. Teren płaski, plaże piaszczyste, nudne do bólu. Tak: Selinunte, świątynie, ruiny, takie sobie bleblanie. Przyjaciele i żona za to przeszczęśliwi. Mogli sobie prażyć tyłki w czterdziestostopniowym upale na monotonnej, piaszczystej plaży, brechtać się w wodzie o smaku chińskiej zupki i podążać w głąb arcynieciekawego morza około 300 metrów w wodzie sięgającej pasa. Wypoczynkowo, miodowo, nawet ciekawych ludzi nie ma. Zainteresowanym lepszym spędzaniem czasu zdecydowanie polecam wybrzeże wschodnie, u podnóża burczącej Etny. Zapewniam - tam jest bosko.
Ponarzekałem sobie, ulżyło mi. Od czego jednak jest mapa! Właśnie. Około dziewięćdziesiąt kilometrów na północ od Selinunte jest miasteczko położone na wzgórzu. Znane miasteczko, chociażby z filmów, książek - Corleone.
Wrzucając w Google tę nazwę niczego ciekawego nie znajdziemy. Jakieś lakoniczne wzmianki. Lejemy do pełna... i jazda. Kręta droga, wąziutka, cały czas pod górę. Na termometrze około czterdziestki, gorąco odczuwa się wszystkimi zmysłami, nawet wzrokiem. Surowy krajobraz w odcieniach jaśniejszej lub ciemniejszej sepii przecinany jest czasami srebrzystoszarymi gajami oliwnymi lub polami winorośli. Ciszę przerywa jedynie wzmagający się czasami dźwięk zaworów silnika na dwójce lub trójce. Jest nieźle, żywej duszy. Tu nikt ani nic nie jeździ? Chyba nie. Co jakiś czas monotonię krajobrazu przerywa biała strzałka w niebieskim kółku bezładnie zalegająca na rozpalonym asfalcie, każąca odbić w lewo. No tak - dróg się tu nie naprawia, bo nikt tu nie jeździ. Asfalt wzdłuż drogi połamany, a część drogi jakieś pół metra niżej. Nie mam pojęcia, kiedy było ostatnie trzęsienie ziemi, ale chyba nie ostatnio - ale czy faktycznie opłaca się to reperować dla jakiegoś głupka, który wybrał się tą drogą?
Pomału horyzont z pięknie wypiętrzonymi górami staje się rzeczywistością. Cały czas jadąc pod górę docieramy do celu, naszego Corleone. Malowniczo, oczywiście cały czas pod górkę, tylko jakoś dziwnie jak na włoskie miasteczko mało samochodow, skuterów. Oczywiście wszędzie ciasno. Pranie na sznurkach za oknami. Szukamy parkingu przeciskając się między kamienicami. Jest. Wysiadamy i... właśnie zaczyna się...
Niesamowite jest to wrażenie odczuwania na sobie skupionego wzroku wszystkich wokół. Zza lekko uchylonych firan - wzrok kobiet nieustannie śledzących każdy ruch. Mrówki zaczęły biegać nie tylko po plecach! Dodatki specjalne - a i owszem, gustownie poprzestrzelane znaki drogowe. Genialnie. Żadnego turysty poza nami. Ubaw po pachy. Za naszym autem staje mercedes, nowy. Wysiada gość koło pięćdziesiątki (jak na to miasteczko, to młodzież!). Zostawia otwarty samochód. Na przednim siedzeniu zostaje otwarty portfel ze znaczną gotówką. Gość znika. Wraca za jakąś godzinę...
Nie sposób opisać wrażeń, zapach starego kościoła, sepiowy odcień buduje podobny nastrój. Miasto zatrzymało się w czasie. Przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych czuć wszędzie. W ubiorze, zachowaniu. Kobiety w czarnych chustach, meżczyźni w salonach gier (?), często o laskach lub kulejący. Młodych ludzi tu nie ma. Wszystko toczy się wolno i niby spokojnie. Po raz pierwszy wiszący na mnie sprzęt fotograficzny był dla mnie ciężarem. Szczerze mówiąc trochę bałem się go używać, a za dużo tego było, by schować. Ciekawym świata i ludzi polecam, wrażenia niesamowite.
Krisku - pozdrawiam - Piotrek abivmanATo2.pl.
Corleone... Nie kojarzycie Corleone? Zerknijcie koniecznie do Wikipedii. Wspomnijcie "Ojca chrzestnego" i Ala Pacino...