Po kolejnym obozie w Bieszczadach

[Powrót do: Przygody]

[25.07.2005]   [03.09.2005]

Wyjazd i... dojazd

Zupełnie jak poprzednim razem (patrz obóz 2005 r.) coś musiało nawalić. Ale w moim życiu już tak jakoś jest, że im więcej przeciwności i trudów na początku, tym więcej radości i szczęścia później.

Tuż przed wyjazdem walnęło jak z armaty: Adam-Samurai oznajmił, że nie jedzie. Wydawać by się mogło, że jeden człowiek mniej, jeden więcej... Samurai był kluczowym elementem planu. Nie jedna firma padła, gdyż zabrakło jednego człowieka. W naszym przypadku odpadał jeden środek transportu (mieliśmy jechać wszyscy, tj. 13 osób, dwoma samochodami). Drastycznie zmniejszały się możliwości działalności linowej, gdyż Samurai od lat zajmował się właśnie tą działką i nie miał dobrego zastępcy. Odpadał też bardzo lubiany towarzysz podróży. Z niewiadomego właściwie powodu. Chyba nie chciał być Trzynastym...

Jędrzej pstryknął nasz wyjazd...

Rzecz jasna, że puszę teraz zarozumiale, gdyż poradziłem sobie sam jeden. Jednocześnie puszyć się mogą uczestnicy, bo sprawdzili się w tych warunkach na 6-tkę. I w sumie też sobie poradzili ze mną...

LandRover pod Komańczą

Koło Komańczy startowaliśmy w dzicz (Jędrka)

Kiedy już zebraliśmy się nad rzeczką w okolicach Komańczy (część z nas dojechała pociągiem), po krótkiej odprawie rozpoczęła się przeprawa przez górskie pasmo do Duszatyna. Ponieważ dla wszystkich był to pierwszy dzień w górach, zatem dla dobrej aklimatyzacji wędrówka odbyła się bez obciążenia plecakami, na stosunkowo krótkiej, choć mocno zarośniętej trasie. Na końcu czekałem ja, z całym bagażem, który zwiozłem LandRoverem.

Przedzierka czyli na skuchy

Duszatyn - ranek

Rano wszystko parowało. Wszyscy podnieśli się ze swoich legowisk - spaliśmy bez namiotów. Pies był cały w rosie... Szybko zjedzone śniadanie i gotowość do wymarszu. Tym razem miała to być typowa trasa wytyczona przez szlak turystyczny - jakże rzadko korzystaliśmy z tej formy! - prowadząca przez szczyt Chryszczatej do Cisnej, a tym razem do Przełęczy Żebrak, bo w tym miejscu miała zapaść decyzja, czy zejście odbędzie się dla dzielnych potokiem do Maniowa, czy dla zmęczonych - drogą do Woli Michowej. Uczestnicy obozu nie szli tego dnia do Cisnej, nocować mieli w Balnicy. Była tylko pewna... niespodzianka. Trzeba było iść w pełnym oporządzeniu, obciążonym dodatkowo przedmiotami, które dołożyłem biedakom.

Pies

Duszatyn obiektywem Jędrka...

Zadania po drodze: obserwacja mijającego czasu, przebytej drogi (aspekt przestrzenny)... i własnego zmęczenia.

Pisze MICHAŁ:
W Bieszczady dotarliśmy w dwóch grupach; część z nas dojechała samochodem terenowym, natomiast druga grupa - pociągiem.

Michał

Ja oraz osoby, które przyjechały Land Roverem, byliśmy dzień wcześniej i dlatego musieliśmy nocować w lesie. Następnego dnia Krisek pojechał po pozostałych uczestników. Od razu po ich przyjeździe zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w marsz przez Bieszczady. Naszym zadaniem było dojść do miejsca wyznaczonego przez Krzyśka korzystając z jego GPS-u. Mając za przewodnika taką osobę jak Kuba-Yamamoto (zwany Yamo),

Yamo... czyli Kuba

bez problemu dotarliśmy do wyznaczonego miejsca. Tam naszym następnym planem było rozpalenie ogniska i zrobienie kolacji więc dziewczyny zajęły się kolacja, ja, Adam i Kęsik znoszeniem drewna, a Yamo i Bartek rozpalaniem ogniska. Wszystko poszło według planów i już o godzinie dziewiątej wszystkie kanapki zniknęły, a my czekaliśmy na kiełbaski, które były planowane na wieczór. Po zjedzeniu zaczęły się rozmowy przy ognisku nie pamiętam o czym, ale było bardzo miło. Było tak miło, że siedziałem tak długo, dopóki nie zasnęła ostatnia osoba.

Adam

Kęsik

Bartek

Kiedy wstałem następnego ranka myślałem, że przeniosłem się w jakieś inne miejsce za sprawą parujących traw, wschodzącego słońca i delikatnego szumu strumienia płynącego gdzieś za mną. Długo dochodziłem do siebie, jednak kiedy zobaczyłem, że nikt już nie śpi, szybko wstałem, spakowałem się świadom, że zaraz po śniadaniu wyruszamy w długą wędrówkę i zająłem się swoim śniadaniem. Jak już wcześniej wspomniałem, zaraz po posiłku wyruszyliśmy w trasę.

Do boju

Duszatynskie Jezioro (Jędrka)

Jędrek tak to widział...

A tak to opisuje KLAUDIA:
"Tu w dolinach wstaje mgłą wilgotny dzień.
Szczyty ogniem płoną, stoki kryje cień.
Mokre rosą trawy wypatrują dnia.
Ciepła, które pierwszy słońca promień da."
Bieszczady

Klaudia

Tak bardzo nie potrafiłam się tego doczekać, że... na obóz Krisa wyjechałam dzień wcześniej. Tym samym fundując sobie niezapomnianą, nocną przygodę w Krakowie. No cóż, tak to jest, skoro się nie potrafi uważnie czytać wiadomości o dokładnym terminie i czasie wyjazdu. W końcu, w niedzielę, około godziny 20:00 spotkaliśmy się z częścią grupy, którą Kris wyrzucił z Łodzi pociągiem. Sześć postaci w "plamach" udało się do parku na krótkie "nic nie robienie", aż do godziny 2:00, kiedy to musieliśmy poderwać tyłeczki i wsiąść do pociągu zmierzającego wprost w zielone ramiona Bieszczad. Każdy już marzył o śnie...

Stacja "Zagórz" i Krzysiek przywitali nas o poranku. Wpakowaliśmy się i swoje graty do Land Rovera i ruszyliśmy do reszty obozowiczów - Marty, Jędrka, Michała i Kuby.

Marta

Jędrek

Kuba

Po szybkim śniadanku udaliśmy się przez krzaczory, z Yamo na przedzie, do miejsca naszego pierwszego noclegu. Rzeka, polanka przy lasku, ognisko i gwiazdy... magia!

Po zimnej nocy powędrowaliśmy czerwonym szlakiem na Przełęcz Żebrak przez Chryszczatą. Szliśmy z całym sprzętem, ale daliśmy radę! Na przełęczy się nie kończyło, tam mieliśmy tylko obiadek. Jeszcze połowa drogi przed nami. Naszym celem była Balnica. Wydaje mi się, że gdyby każdy z nas wiedział, jak piękna i niesamowita nagroda na nas czeka, całą trasę pokonalibyśmy trzy razy krócej!

JA: Na Przełęczy Żebrak czekałem długo. Wiedziałem, że jadąc samochodem wyprzedziłem, i to znacznie, całą grupę. Ponieważ wielokrotnie chodziłem tym szlakiem, wiedziałem, jaki jest potrzebny czas na jego pokonanie. Termin przybycia, którego się spodziewałem, dawno już minął. Przeszło koło mnie sporo grup, nawet jakieś dzieciaki. Nie pytałem o moich ludzi, bo wszystko jeszcze mieściło się w jakiejś normie, ale potem...

Ludzie przestali koło mnie przechodzić i nie mogłem liczyć na źródło informacji. Kiedy opóźnienie dojścia zbliżyło się do trzech godzin - nie wytrzymałem. Wyruszyłem na spotkanie.

Żyli! Mieli się nawet dobrze jak po podróży, na którą ich skazałem. Nawet specjalnie nie narzekali. Kiedy potem obejrzałem obtarte pięty, stwierdziłem, że tak dzielni ludkowie w tym wieku (13 do 16 lat) rzadko się trafiają.

Przerwa na przełęczy (Jędrka)

Przełęcz była miejscem odpoczynku. Yamo - specjalista od obiadków - przystąpił do dzieła. Ja oraz dwóch chłopaków ruszyliśmy na poszukiwanie wody pitnej. No i przy posiłku pogadaliśmy sobie...

Pisze MICHAŁ:
Była to najdłuższa i zarazem najbardziej męcząca wycieczka przez te lasy w tym roku. Już na początku przekonałem się, że moja kondycja zostanie poddana specjalnej próbie, ale wytrzymałem i jestem z tego bardzo zadowolony. Oczywiście nie obyło się bez małych problemów. Mnie rozwalił się lekko plecak, natomiast jedna z dziewcząt opadła z sił. Każdy po trochu niósł jej plecak. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że tworzymy zgraną ekipę, której dewizą było "trupów na szlaku nie zostawiamy". W czasie późniejszego marszu nie wydarzyło się już nic, co było by warte opisywania po za tym, że po raz enty rozwalił mi się but. Dopiero na końcu naszej wycieczki przyjechał po nas Krisek, który stwierdził, że nie zdążymy dotrzeć do miejsca przeznaczenia przed zmierzchem i podwiózł nas. Tam oczywiście zostawiliśmy wszystkie niepotrzebne nam już graty w jego aucie i ostatni odcinek trasy do Balnicy pokonaliśmy pieszo.

Szliśmy po błotach (Jędrka)

[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

Balnica

JA: Zbierałem wszystkich po trochu z trasy. Po trochu, bo rozciągnęli się nieco na przestrzeni między drogą schodzącą z przełęczy a drogą skręcającą ku Balnicy. Balnica, a właściwie stacja Balnica, leży tuż przy granicy ze Słowacją. Kiedyś do bieszczadzkiej kolejki wąskotorowej wiozącej turystów, jeżdżącej wówczas między Rzepedzią a Majdanem, tutaj właśnie dołączano wagony z drewnem (a może je odłączano puste?). A niedaleko... tajemniczy szczyt Madragony...

A tak o tym pisze KLAUDIA:
Kiedy razem z Bartkiem stanęliśmy przed tym pięknym miejscem - drewnianą chatą na skraju lasu, zagrodą z końmi, nie potrafiliśmy uwierzyć w to, co widzimy!... Wokół biegały szczeniaki, niedaleko mieściła się studnia, prawdziwe indiańskie tipi, stosy drewna do porąbania... Przez całą drogę rozmawialiśmy o naszych marzeniach związanych z Bieszczadami, o domku, miejscu, w którym chcielibyśmy zamieszkać... To, co zobaczyliśmy, było obrazem z naszych głów.

Magiczne miejsce

Bajkowa Balnica

W Balnicy znajduje się stacja docelowa kolejki wąskotorowej biegnącej z Cisnej - wielka atrakcja dla turystów. Jednak my wybraliśmy lepszy, sprawdzony środek transportu - własne nogi. W ten sposób trzeciego dnia pożegnaliśmy się z - jak to ktoś z nas nazwał - "końcem świata". Niejednemu zakręciła się łza wzruszenia, kiedy po raz ostatni rzucił okiem na to magiczne miejsce. Z dodatkowym bagażem doświadczeń i wspomnieniami z minionych dni ruszyliśmy żwawym krokiem do Cisnej. Trasę umilaliśmy sobie śpiewem i rozmowami, a mnie wciąż po głowie chodziła Balnica...

Urodzinki Adama, strzelanie z wiatrówki, przejażdżki UAZem, dłubanie w drewnie, półgodzinna wędrówka do rzeki, żeby móc się umyć, odganianie małych, natrętnych wilczaków od naszego jedzenia, ta piękna okolica... Naprawdę żal mi było się z tym wszystkim rozstawać.

Łasuchy (Jędrka)

Wojtek Juda - balnicki mistrz nastroju

JA: Tutaj więc była dłuższa przerwa w podróży. Obecnie jest to miejsce zaczarowane, gdzie rządzi Wojtek Juda (zobacz stronę 'O Balnicy'), gdzie spędzają wakacje dzieci z całej Polski przeżywając indiańskie i szamańskie przygody, gdzie... Siedzieliśmy tu dwa dni, głównie po to, by wyleczyć skutki chodzenia w nowych butach, a przy okazji byliśmy świadkami i uczestnikami nocnej, szamańskiej zabawy,

Szaman tajemnej nocy grał na bębnie...

Szamańskie ognisko czyni cuda...

przeżyliśmy adamowe urodziny zazdroszcząc mu wspaniałej jazdy konnej po dzikich okolicach, a na koniec przetrwaliśmy jakoś nawałę bladych twarzy, turystów, co przyjechali kolejką, wszystko obejrzeli, wszystko sfotografowali (nasze ognisko z kociołkiem na trójnogu, mnie ciągnącego wodę ze studni, dzieci, konie, psy...) i pojechali.

Tipi w Bieszczadach

Mała Indianka...

Małe śpiochy z Balnicy

Blade twarze odjeżdżają...

Pisze MICHAŁ:
Kolejną przygodą, jaką chciałbym opisać, jest dwudniowy postój w Balnicy. Miejscu tak magicznym, że nikt nie chciał z niego wyjeżdżać i nawet Krisek dał się namówić na jeden dzień zwłoki. Głównymi atrakcjami pobytu tam były dopiero co urodzone szczeniaki, które szturmowały nasze śniadania, obiady i kolacje polując na co się tylko da i dlatego przy robieniu posiłków zawsze było dwóch strażników. Ich mamie niestety udawało się przechytrzyć nasze straże i skupieni na małych nie zauważaliśmy, kiedy ona zabiera nam pasztet. Kolejna niezapomnianą przygoda była kąpiel w górskim strumieniu, gdzie temperatura wody nie przekraczała 14°C, i kiedy się wchodziło, stopy robiły się tak sztywne, że nie można było zgiąć palców do końca. Jednak największą radość sprawiła nam jazda starym,wojskowym Uazem. Po namówieniu gospodarza ja, Klaudia, Martyna, Yamo, Bartek, Jędrzej i pies wybraliśmy się nad Solinkę - najbardziej błotnistą trasa jaka była.

Martyna

UAZ (Jędrka)

Trzęsło nami niemiłosiernie, byliśmy umazani w błocie i prawie powypadaliśmy, ale nikt później nie żałował przejażdżki, chociaż w drodze powrotnej mieliśmy problemy z silnikiem i co jakiś czas musieliśmy naprawiać auto.
Po powrocie złożyliśmy życzenia i wręczyliśmy prezenty Adamowi, który obchodził swoje siedemnaste urodziny.

Adam z Gdańska miał urodziny... i prezent

[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

Cisna i dalej

JA: Potem - wymarsz do Cisnej. Wędrówka torami kolejki. Przybycie do agroturystycznego gospodarstwa Wethaczy. Jazda konna. Super-żarcie. I bezskuteczne czekanie na przyjazd Samurai'a...

Dalej KLAUDIA:
W ramach rekompensaty [po "straconej" Balnicy] w gospodarstwie, gdzie był nasz kolejny nocleg, mieliśmy godzinkę dla siebie i cztery koniki. Dla mnie - wielkiej "koniary" to istny raj! Wielka polanka, szalony koń i ja (albo raczej - wielka polanka, koń i szalona ja!). Oczywiście nie obeszło się bez wylotu z siodła, ale nie dałam za wygraną i wsiadłam z powrotem. Nie tylko mnie spodobała się ta zabawa, po okrzykach i nawoływaniach Kęsika ("Husaria! Na Krzyżaków! Wio! Na Krzyyyżaaaków!") domyśleć się można było, że obudziły się w nim jakieś rycerskie cechy...

Konie i tęcza

Tęcza i konie

Po prostu konie

Pisze KLAUDIA:
Z resztek cywilizacji w końcu przenieśliśmy się do miejsca, gdzie Kris co roku jeździ ze swoimi ludźmi. I znowu łezka wzruszenia zakręciła się w oku, kiedy w naszym "bieszczadzkim domku" znalazło się stare resztki przypominające zeszłoroczny obóz. Porządki trwały półtorej dnia. Niestety cały rok nie płaciliśmy podatków, dlatego komornik odciął nam prąd, gaz i ciepłą wodę. W kranie (czyt. strumyku) płynęła jedynie zimna. Zaniedbaliśmy ogródek - nie kosiliśmy trawy, nie przycinaliśmy krzewów... no i mamy za swoje! Troszkę czasu minęło, zanim zdołaliśmy doprowadzić podwórze do porządku i rozstawić namioty. Stół w kuchni nadal stał, lodówkę i spiżarnię musieliśmy zreperować, a zasypaną latryną dzielnie zajął się już Jędrek.

Jędrek ma prawo do zadowolenia

Pisze MICHAŁ:
Nazajutrz pojechaliśmy Land Roverem do naszego stałego miejsca nad Cisną i Wetliną - stacjonowaliśmy w środku lasu z dala od cywilizacji, za to blisko dzikiej zwierzyny i przyrody. Pierwszymi czynnościami, które należało wykonać było urządzenie obozu. Ja i Kuba zajęliśmy się łazienką, budową spiżarni, lodówki i zadaszenia na menażki i inne rzeczy do kuchni, zaś Jędrek budową latryny. Reszta osób rozbijała namioty i zajmowała się rozpalaniem ogniska, znoszeniem drewna i przygotowywaniem obiadu. Po wykonaniu tego wszystkiego każdy zajął się własnymi zajęciami, a ja i Krisek pojechaliśmy po zakupy. Pamiętam, że kolejka była niemiłosiernie długa. Staliśmy tam chyba z pół godziny, jednak musieliśmy kupić coś smacznego na pożegnanie Yamo, gdyż była to jego ostatni kolacja z nami. Po kolacji poszliśmy na nocny spacer, z którego wróciliśmy około godziny pierwszej i zwierzaliśmy się z naszych przeżyć. Na mnie największe wrażenie wywarło najciemniejsze chyba miejsce Bieszczad, gdzie nawet po przyzwyczajeniu oczu do ciemności nie było nic widać.

JA: Spacer... On to nazwał spacerem! Rozpoczęta koło 23:00 kilkugodzinna wędrówka po nieznanym (dla nich) terenie: marsz leśną drogą - pozostałością po nieistniejącej łemkowskiej wsi, skrzyżowania, zakręty, a wszystko bez używania światła. Pamiętam ten tekst rzucony spontanicznie, że gdyby nagle z ciemności ryknął niedźwiedź to jedynie przyszło by umierać ze strachu. I dziarska odpowiedź Jednego_Dzielnego, że w Bieszczadach jest pewnie z 20 niedźwiedzi, zatem mało pewne, aby któryś z nich postanowił się włóczyć właśnie tutaj.

Potem mieliśmy gościa - strażnika leśnego, urodzonego w Bieszczadach syna leśnika - który przekazał nam wiadomość, że w Bieszczadach mieszka obecnie ponad 300 niedźwiedzi, z których 4 mieszkają sobie w naszym pobliżu. Jeden_Dzielny robił wciąż dzielną minę, a ja sobie przypomniałem, że nasz obóz tutaj w 2003 roku miał niedźwiadka w swym sąsiedztwie... bagatela - w odległości 400 metrów.

Po prostu noc

Było ciemno

Nocą w górach bywa ciemno

Pisze MICHAŁ:
Naszym następnym wypadem była wycieczka do rezerwatu Sine wiry, a stamtąd do schroniska na przepyszny obiad (żur i naleśniki z jagodami i śmietaną). Po obiedzie zaczęło bardzo mocno padać i musieliśmy szybko wracać do obozu, gdzie schroniliśmy się w naszej "świetlicy". Pod wieczór odwiedził nas jeden z leśników, który opowiadał nam o życiu, miejscowych zwyczajach i własnych przygodach ze zwierzyną. Było hardcorovo!

Jędrek sięga a oni siedzą...

Bartek włazi...

A Jędrek już sobie odpuścił...

A Marta siedzi pod "Łosiem"

[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

Liny

Następnego dnia bawiliśmy się na linach założonych przez Bartka
[i przeze mnie! - Krisek], który robił to po raz pierwszy bez pomocy specjalisty [a ja?! - Krisek], ale założył je bezbłędnie. Naszym zadaniem było przejść się po dziesięciometrowym moście i minąć się na środku z partnerem. Utrudnieniem było to, że pozostali trzęśli linami i bardzo trudno było się na nich utrzymać i tylko mnie jednemu udało się nie spaść. Wtedy właśnie zostało zrobione najwięcej zdjęć obozowych.

Bliski kontakt z liną

Wojowanie z workiem

Trudna mijanka

Para na linie

Nie jest łatwo

Dziewczyny chętnie pomagały...

A chłopcy chętnie przyjmowali pomoc

W piątek przed południem strzelaliśmy z wiatrówek i "dokończyliśmy liny". Tym razem musieliśmy przejść z obciążeniem na plecach i znów tylko ja nie spadłem. Po południu było to na co wszyscy czekaliśmy - podchody. Wszyscy ubraliśmy się w ciuchy z kamuflażem i zostaliśmy wysmarowani barwami maskującymi. Naszym zadaniem było zabranie skarbu spod ambony, gdzie Krisek i Kęsik robili nam zdjęcia - dwie fotki i wypadasz z gry. Udało się jednak przechytrzyć "polujących" i zdobyć skarb za sprawą Bartka i Adama, a później podzielili się z nami zdobyczą (cukierki i lizaki).

Kuba

Michał

Adam

JA: Gra była trochę improwizowana, ale przez to niosła sporo niespodzianek. Najpierw okazało się, że z Kęsikiem nie opracowaliśmy żadnego pomysłu na naszych "wrogów", potem zaś okazało się nagle, że mogliśmy porozumieć się w tej kwestii na migi - ja stojąc z aparatem fotograficznym na myśliwskiej ambonie, zaś on - kręcąc się, pozornie bezładnie, po terenie pilnowanym.

Pewien czas byliśmy sami a od strony obozowiska dolatywał głos Michała. Zawsze zresztą skądś dolatywał głos Michała. Potem zrobiła się cisza. Zawołałem do Kęsika, że ekipa ruszyła. Po chwili znów usłyszałem głos Michała, nadal z obozowiska. Zawołałem do Kęsika, że ekipa się rozdzieliła. A potem już wiedzieliśmy kiedy pierwsza grupka pojawiła się koło ambony - łażący luzem pies wystawił wszystkich demonstrując to swoją kitą...

A potem już tylko było czajenie się w zaroślach, szelest liści i trawy, nagłe trzaśnięcie gałązki, paniczna ucieczka i tętent wyraźnie wskazujący jej kierunek, po czym zapadnięcie w jakiejś rozpadlinie - czasem z głuchym łupnięciem. Potem trwały spory kto kogo widział, kto koło kogo przeszedł nie zauważając... Tak graliśmy aż zaczęło się zmierzchać...

Klaudia

Marta

Martyna

Wieczorami... rządził Kęsik. Wziął się za nas dziarsko i wpakował żywcem w swoją przygodę RPG. W ten sposób zaczęło się wydawać po trochu, kto jest prymitywnym Krasnoludem (Adam - ale to każdy wiedział), a kto wrażliwym Elfem (Klaudia). Dlaczego jednak Kęsik okazał się smrodliwym Jaszczurem...? Widocznie lubi te klimaty...

Kęsik opowiadacz

KLAUDIA o tym samym:
W nocy, pełen energii Kris, porwał nas na mały spacerek. Udało nam się odnaleźć szałas zbudowany przed kilku laty, na którymś obozie. Jak na takiego staruszka, nieźle się trzymał.

Nasz szałas z 1998 roku

Nocny Yamo

Yamamoto

Rankiem pożegnaliśmy naszego kochanego kucharza - Yamamoto. Już wtedy za nim płakaliśmy, ale jeszcze bardziej przy obiadku, który jakoś... nie chciał się "zrobić". Wieczorkiem ogłosiliśmy strajk i upiekliśmy sobie chlebek na patyku. Nawet nieźle nam wyszedł. Powoli dochodziliśmy do wprawy.

Krzyś z tęsknoty za Yamo postradał zmysły i następnego dnia "wyrzucił" nas z "domku", dlatego dwójkami udaliśmy się do lasu i zbudowaliśmy własne szałasy. Potem część z nas spała w nich, a niektórym udało się cichaczem wejść do namiocików.

Szałas

I to też szałas

o

[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

Połonina

Pomimo zmęczenia i niewyspania połowy obozowiczów udaliśmy się w długą trasę po Połoninie Wetlińskiej. Tak pięknych widoków jeszcze nigdzie nie widziałam. Wędrówka była cudowna! Choć miała jeden minus - nie pozwolili mi się objadać jagódkami! Żal ściskał serce, kiedy mijało się całe pola krzaczków tych pysznych, malutkich, słodziutkich owoców...

Przez dzicz...

Przez knieję...

Przedzieraliśmy się...

Wędrowaliśmy...

Wciąż wędrowaliśmy...

Wleźliśmy na górę...

I zobaczyliśmy!

Widok

Przestrzeń

Klimat...

Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do schroniska, o bardzo przyjemnej nazwie - Chatka Puchatka! Tam zjedliśmy bigosik i zeszliśmy do miasteczka. Niestety nie mieliśmy już siły wracać tą samą trasą, dlatego do Kalnicy dojechaliśmy busem.

Kolejny dzień także należał do bardzo ciekawych. Rano pojechaliśmy do rezerwatu Sine Wiry, gdzie czekały na nas duże skały i rwąca rzeka. Po południu zjedliśmy obiadek w schronisku Jaworzec. Szybko wróciliśmy do obozu, ponieważ rozpętała się burza. Pierwsze krople bieszczadzkiego deszczu...

Nasz (niepogodowy) widok

Pomimo brzydkiej pogody wieczorem odwiedził nas pan z nadleśnictwa. Kilka godzin opowiadał nam o Bieszczadach, swojej pracy, ludziach, którzy w tym miejscu mieszkają... Mogę szczerze stwierdzić, że był to niezwykły gość i wieczór należał do udanych!

Coś się szykuje...

Śniadanie (Jędrka)

Poranne słońce rozleniwia

Jak się śpi - coś nas gryzie...

Następnego dnia powitało nas cieplutkie słoneczko. Do południa ćwiczyliśmy strzelanie z wiatrówki. Niektórym lepiej wychodziło, innym gorzej... Ale i tak każdemu się podobało! Po sprawdzeniu naszej celności przyszedł czas na zabawę z linami. Na brak rozrywki i śmiechu nie mogliśmy narzekać. Dziwaczne pozycje na moście każdy wykonywał - jeśli nie z własnej woli, to przy małej pomocy...

[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

Strzelanie

Postawa strzelecka Adama była doskonała

Koledzy wciąż razem

Martyna skupiła się... i ponoć trafiała

Cel był daleko i mały... Klaudia woli odwrotnie

Rankiem następnego dnia część ludzi dalej hasała po linach, a inni zajęli się sobą, grając np. w Othello. Ja tym czasem starałam się jak najlepiej wykorzystać mój ostatni dzień obozu. Niestety, już w sobotę miałam opuścić nasz bieszczadzki domek i wracać na Śląsk. Po obiadku zrobiliśmy sobie leśny makijaż oraz założyliśmy rzeczy odpowiednie do maskowania. Mieliśmy podchody! Naszym celem była ambona, a raczej woreczek słodkości u jej stóp. Wielu poległo, między innymi i ja, ale sprytnym chłopakom udało się wykraść mały skarb.
Dzięki Bartkowi i Adamowi mieliśmy się czym opychać podczas naszej ostatniej sesji RPG przy ognisku.

Podgląd Jedrka

Obozowy dzień

Po raz ostatni usiedliśmy razem w kręgu. Popatrzyliśmy na twarze sąsiadów przez dym i płomienie, uśmiechnęliśmy się do siebie, wypowiedzieliśmy kilka słów. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Coś się kończy, by dać początek czemuś innemu. Choć nigdy już nie spotkamy się w takim samym gronie i w tym samym miejscu, to zawsze będziemy mogli wracać myślami do wspólnie spędzonych chwil.

Klaudia marzy...

Klaudia już wymarzona

"Serenadą świerszczy, kaskadami gwiazd
Noc w zadumie kroczy, mroku ścieląc płaszcz.
Wielkim Wozem księżyc rusza na swój szlak.
Pozłocistym sierpem gasi lampy dnia."
Bieszczady

W noc naszego pożegnania przyszło na świat...


[ Wyjazd i... dojazd | Balnica | Cisna i dalej | Liny | Połoniny | Strzelanie ]

[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]