- Gdzie się pchasz?! Zostań w tamtej komorze! Jeżeli ten chodnik kończy się ślepo, będziemy się obaj czołgać do tyłu jak jakieś raki!
No to co, że ciasno?! To jest jaskinia, nie hotel...
Jeśli ktoś nie jest odpowiednio przeszkolony, zwiedzanie jaskiń Beskidu Małego niech ograniczy do przeczytania tego reportażu.
Albo przynajmniej niech nie wchodzi w te najgłębsze.
Ja wyruszyłem po raz pierwszy przed kilku laty, by odtworzyć akcję dla potrzeb mojej książki "Kamienna pułapka".
Wyprawa wyrusza o świcie. Nic dziwnego: do przejścia mamy ponad trzydzieści kilometrów. Autobus zawozi nas do Ponikwi - małej wioski nieopodal Wadowic, leżącej u podnóża najpopularniejszego w Beskidzie Małym szczytu - Leskowca (922 m). Czerwonym szlakiem przez Lesko wiec właśnie, Smrekowicę i Rezerwat "Madahora" pędzimy dwa razy szybciej, niż zaplanowano w przewodnikach. Ale towarzyszący mi harcerze z Oddziału Specjalnego nie oszczędza ją butów. i ja też.
Nic dziwnego. w końcu to ja zaproponowałem wyprawę. Wreszcie rozwidlenie szlaków. Wchodzimy na zielony. - To już niedaleko - słyszę od Roberta, który zaliczył już wszystkie te jaskinie.
- Czarne Działy - wskazuje dłonią Robert, zrzucając plecak.
- Jesteśmy na zboczach Małego Gibasowego Gronia, na północny zachód od przysiółka Gibasy. No, wchodzimy.
Nawet stojąc trzy metry od wejścia, można w terenie postrzępionym skałami przegapić otwór prowadzący do najmniejszej z trzech jaskiń - Dziury Pod Bukiem. Dopiero kiedy przebrani w specjalne spodnie i kamizelki wczołgujemy się w otwór, okazuje się, że jak na dziurę, to długość ma to-to słuszną - ponad dziesięć metrów.
Takie dzikie, niezagospodarowane groty mają swój klimat. Choć nie pierwszy raz czuję nad sobą kilka ton bloków skalnych, tym razem nie mam ochoty rozglądać się z radością, jak w wielkich grotach, do których prowadzi się turystów wprost z autobusu. Inna sprawa, że rozglądanie się jest niemożliwe, gdy czołgając się na brzuchu szoruję po "suficie" głową ubraną w grubą czapkę.
- Zgaś na chwilę! - proponuje Robert.
Ogarnia nas ciemność idealna - choć przecież wiem, że dwa matry nade mną świeci słońce.
- Widzicie? Tutaj zawsze jest noc... - mruczy do chłopaków, którzy po raz pierwszy weszli pod ziemię.
Wyczołgujemy się. Harcerze przygotowali się już do zejścia w pobliskie Czarne Działy I. Tym razem trzeba się przypiąć liną - przynajmniej do czasu, aż człowiek znajdzie się na dnie pięciometrowej szczeliny.
- Byłem tu już kiedyś - opowiada Mariusz. - w przewodnikach piszą, że ta jaskinia na 32 metry długości. Nie wiem, jak liczy się długość w gmatwaninie szczelin i usypisk, ale wydaje mi się, że jest tego więcej. Jak na mnie - zupełnie wystarczy. Trzymając się ścian oświetlam kilka korytarzy. Zaraz za mna idą nowicjusze.
- w jaskiniach zawsze jest błoto - słyszę za sobą. To Robert podjął wykład. - Nawet w największy upał tutaj spływa brązowa maź. Trzeba uważać, gdzie się stawia nogi, bo ślisko jak diabli...
Pod ziemią czas płynie inaczej. Wydawało się, że po ostrych krawędziach podziemi chodziłem zaledwie dziesięć minut. a tu - godzina!
Trzecia grota jest największa. a w każdym razie najniebezpieczniejsza: to Czarne Działy II.
Wchodzi się do niej niżej, ze stoku góry, od razu w pięciometrową przepaść. Nie pomyślałem o wzięciu drabiny czy zgoła ruchomych schodów, dlatego muszę sobie radzić za pomocą liny. Nie sprawia mi to trudności, ale "zieloni" dyszą jak wystraszone parowozy.
Czarne Działy II zaczynają się wysoką szczelinową komnatą. Spływające po ścianach brązowe krople kapią tu i tam, podłoga utworzona z rumowiska ucieka spod nóg. Nie można sobie pozwolić na sekundę nieuwagi - ze ścian i z obniżającego się sufitu sterczą ostre krawędzie skalnych bloków.
Idziemy na północ wzdłuż zwężającej się szczeliny. Zakręt. Potem następny. i koniec trasy.
Jeden z harcerzy - Piotr - wydrapuje się na skalną półkę trzy metry w górę. Wszystko to trwa niezmiernie długo - każdy krok, ruch, muszą być przemyślane i obliczone. z tej gry nie można się wycofać w trakcie - jeśli się weszło, trzeba wyjść.
Pozostałe korytarze mają po kilkanaście metrów. Schodzą w dół, aby nagle zacząć się wznosić.
Przeciskam się wąską szczeliną do komnaty o średnicy dwóch metrów. Nad sobą widzę korzonki drobnych roślin - jestem pewnie bardzo blisko powierzchni. Ale aby się wydostać, muszę zejść prawie dziesięć metrów. Kiedy zmęczony padam wreszcie na trawę, widok słońca staje się jakby droższy. Ale nie ma czasu na odpoczynek.
- Przebierzcie się szybko i pędzimy do Komonieckiego - poganiamy początkujących. Jest się z czego przebierać - szybko schnąca warstwa błota pokrywa dokładnie wszystko - łącznie ze skarpetami i zębami.
Jak się tam dostała?!
Komoniecki, to - oczywiście - żaden tutejszy gospodarz. Chodzi o Jaskinię Andrzeja Komonieckiego, dla turystyki odkrytą dopiero w 1983 roku.
- Wcześniej wiedzieli o niej tutejsi ludzie ze wsi Las i Targoszów - tłumaczy Robert. - Ale w przewodnikach pojawiła się za sprawą Aleksego Siemionowa, autora "Ziemi Wadowickiej". Jest to o tyle dziwne, że jest największą z jaskiń Beskidu Małego.
Największa, fakt - ale tu można by dla odmiany wejść w odświętnych ciuchach. Oto na zachodnich zboczach Pośredniego Gronia, przedzierając się przez las, nagle docieramy do strumyka.
- Nie rozpędź się - ostrzega Robert i pokazuje miejsce, w którym woda nagle znika. Obchodzimy teren ostrożnie...
...i oto okazuje się, że strumyk tworzy w tym miejscu dwuipółmetrowy wodospad, przeskakując nad wejściem do jaskini. a ona sama?
To nic innego, jak ogromny płaski głaz o po wierzchni 180 m2, przykrywający skalną nieckę. Jaskinia sięga na dwanaście metrów w głąb stoku góry, ma wysokość niespełna dwóch metrów. Gdyby nie krążący w okolicy leśniczy, który utrzymuje, że aż tutaj sięga rezerwat "Madahora", można by w jaskini zamieszkać na jakiś czas. Zresztą - nie jest to nowy pomysł - podczas ostatniej wojny gospodarze z pobliskiego Targoszowa ukrywali tu ponad 50 koni. Dziś nie ma koni, w głębi jaskini leży tylko zdezelowana tablica: REZERWAT PRZYRODY. a więc leśniczy miał rację.
Mimo, że posiłek zjadamy niemal na wyścigi, i tak brakuje czasu na przejechanie do wsi Zagórze, gdzie znajduje się ostatnia z interesujących nas jaskiń.
Dopiero następnego dnia odnajdujemy Mysiorową Dziurę. Jeżeli Czarne Działy uznać za niezbyt bezpieczne, to Mysiorowa jest polem do popisu dla samobójców. Bez ubezpieczenia, znaczenia trasy i odporności psychicznej niezmiernie łatwo się zgubić w tej plątaninie korytarzy, przejść i komnat. Zwłaszcza, że prawie całą trasę trzeba przebyć na brzuchu, czołgając się, przewieszając między skałami, i bez przerwy dokonując wyboru - bo korytarzy jest tu bez liku.
Całość wygląda, jakby niegdyś olbrzym usypał górkę z wielotonowych bloków skalnych. Nie żłobiła tego woda - kształty skał są zbyt ostre, a pojedyncze bloki zdają się wspierać na sobie nawzajem - wydaje się, że poruszenie najmniejszego z nich spowoduje obsypanie pozostałych. Ale - niech ktoś spróbuje ruszyć choćby najmniejszy! Tkwią tak od setek lat, mimo licznych odwiedzin. Mimo to i tak nie sprawdzamy, czy da się je usunąć...
Zbadano dotąd 80 metrów chodników. Przekazy miejscowych mówią jednak, że prócz obu wejść na południowo-zachodnim stoku Kurczyny, ma ona jeszcze po jednym - w kościele w Mucharzu i w dworze w Jaszczurowej. Ale oznaczałoby to, że korytarze ciągną się wiele kilometrów, przechodząc pod korytem rzeki Skawy. Może tak jest. Ale ja tego nie będę sprawdzał.
To by już nie było zbieranie materiału do powieści ani nawet survival, ale cretinal. Dziękuję...
Szesnaście godzin posuwałem z tempem ślimaka, wybierając wciąż nowe chodniki i korytarze. Niezła zabawa dla wprawionych, którzy nigdy nie słyszeli o klaustrofobii. Innych jednak warto ostrzec - nie ma w zasadzie sposobu, żeby wyjść stamtąd nagle, szybko, ujrzeć słońce i zaczerpnąć świeżego po wietrza. Nie wyobrażam sobie też wyciągania stamtąd człowieka omdlałego czy oszalałego ze strachu. a przecież w 1981 roku niewiele brakowało, aby trzej osiemnastoletni harcerze zginęli w tych labiryntach z głodu, krążąc dosłownie kilka metrów od wyjścia. Uratowała ich dopiero specjalna ekspedycja.
Nie oznacza to jednak, że do jaskiń nie warto się wybrać. Nie są to jednak miejsca, w które zabrałbym babcię Kasię na niedzielny spacer.