[17.07.2004]
W sobotnio-niedzielnym wydaniu Gazety Wyborczej przeczytałem z dużym rozbawieniem artykuł Przemysława Preisa z oddziału olsztyńskiego zatytułowany "Druh musi mieć trzy toi toie". Rozbawił mnie nie autor i nie tytuł, ale przedstawiony problem. Jest to najpiękniejszy sposób pokazania, jak ludzie wykańczają się własną głupotą. A głupota jest to jeszcze jeden apokaliptyczny jeździec. A jedno z imion jego - PRZEPISY...
Oto artykuł w całości:
"Harcerze na mazurskich obozach nie mieli trzech przenośnych toalet i kuchni z osobnymi stanowiskami do mycia jajek i naczyń. Dlatego obozy muszą być zamknięte. Na druhów w całym kraju padł blady strach. Nakazy zamknięcia obozów wydano bowiem po raz pierwszy od kilku lat. Obozy do likwidacji: Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego "Zawisza" pod Ełkiem, gdzie nie było przenośnych toalet typu toi toi; Związku Harcerstwa Polskiego koło Nowego Miasta Lubawskiego - tu były dwie, zamiast trzech, toalety. Druhów najbardziej martwi obowiązek przestrzegania zasad HACCP (system analizy zagrożeń i krytycznych punktów kontroli przechowywania i przygotowywania żywności). Nakazuje on podział kuchni na osobne stanowiska: do krojenia warzyw, owoców, mięsa, mycia jajek i naczyń. W obu zamkniętych obozach nie było takich stanowisk.
Czy służby sanitarne nie przesadzają?
- Zaostrzyły się przepisy. Reagujemy adekwatnie do uchybień. Mamy obowiązek kontroli organizatorów obozów i kolonii - przekonuje Feliks Jarocki, wicedyrektor ds. epidemiologicznych wojewódzkiej stacji sanepidu w Olsztynie.
Harcerze zaś obawiają się, że rygorystyczne prawo uniemożliwi powstawanie tradycyjnych obozów.
- Chyba chcemy być bardziej unijni niż kraje, które w UE są od dawna - ironizuje Jędrzej Kunowski z Głównej Kwatery ZHP.
- Obozy mają być traktowane jak pensjonaty, a w polowych kuchniach trzeba będzie ułożyć kafelki. To ma niewiele wspólnego z harcerstwem - dodaje. Również Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej obawia się nowych przepisów.
- Strach zrobić jajecznicę, żeby nie naruszyć procedur - mówi Leszek Węgrzyn, przewodniczący zarządu okręgu podkarpackiego ZHR. Na razie druhowie starają się dopasować do wymagań sanepidu. ZHP wydał nawet kilkunastostronicową broszurę, jak przestrzegać procedur. Zawiera ona instrukcję mycia rąk oraz drobiazgowe opisy 'czyszczenia i dezynfekcji powierzchni' czy 'zmywania ręcznego'."
O czym przekonuje Feliks Jarocki, wicedyrektor ds. epidemiologicznych wojewódzkiej stacji sanepidu w Olsztynie? O tym, że ma pracę (co już jest sporym sukcesem). O tym, że jego praca polega na przekonywaniu innych do tego, co polecili mu jego zwierzchnicy. A co mu polecili? Dali mu do ręki zbiór nowych, europejskich przepisów i powiedzieli: "Przekonuj!". Teraz pan Jarocki, aby utrzymać się na stanowisku, będzie przekonywał bez względu na własne poczucie sensu tego, co robi.
Wydawanie broszur instruktażowych przez ZHP jest działaniem obronnym. Ale każde działanie obronne na idiotyczne zagrożenie samo staje się idiotycznym. Choćby dlatego, że jest działaniem pozornym (hi hi hi... "Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy!"). I tak okazuje się, że wymyślenie jakiegoś przepisu zmienia nagle podstawowe zasady istnienia ZHP.
Najpierw powstaje w głowie JEDNEGO CZŁOWIEKA.
Potem paru innych kiwa nad nim głowami, bo pomysł im się na pierwszy rzut oka spodobał. Owijają więc ten cukierek w barwny papierek dodatkowych słów motywujących.
Potem cukierek trafia do handlu, jest puszczony w obieg z zaleceniem np. jakiegoś Ministerstwa Zdrowia czy Ministerstwa Edukacji, bo na ślicznym papierku producent napisał, że jest on polecany.
A W ŚRODKU PSIE GÓWNO! *)
W tym momencie minęło moje rozbawienie a w oczach pojawiła się rozpacz. Już nie ma odwrotu! Wkrótce wymogi ochrony środowiska nie pozwolą nam stąpać po ziemi ze względu na zagrożenie dla przyrody. Koniec z majówkami, koniec z hasłem "Panie na lewo, panowie na prawo". Koniec z miłym siknięciem w krzaku.
Harcerz będzie musiał umieć postawić urządzenie nazywające się jak zabawka dla dziecka, a więc przyjazne i koniecznie towarzyszące nam przez całe życie - toi toi. Czyż to nie cudowne?
W programach pracy harcerstwa, skautingu i związków strzeleckich wystarczy teraz wykreślić robienie szałasów (będą ogrzewane domki z całym systemem sanitarnym), zdobywanie wody (druhowie i inni nauczą się zakładania wodociągów) i pożywienia (nieduży markecik koło obozu). W programie stricte edukacyjnym widnieć będzie 20 sposobów na odkapslowywanie, w razie silnego śnieżenia walenie pięścią w telewizor, pierwsza pomoc kacowa i pomoc kolegom w wypadku pojawienia się zespołu abstynencyjnego.
W ogóle najlepiej wykreślić wychodzenie z harcówki - będzie tam wystarczająco sterylnie, będą ochroniarze, własny prokurator, podsłuch i tajny przedstawiciel do spraw pedofilii.
Drogie Organizacje Harcerskie, Skautowe i Podobne!
Jeżeli teraz się poddacie i będziecie tylko wydawać okólniki i broszury, to od razu zlikwidujcie się - tracicie prawo bytu. Już od dawna moje serce skowytało, kiedy zaczęliście na obozy zabierać kucharki, bo to wyglądało jak zdrada. Wiem, co mówię. W końcu od dawna obserwuję własne środowisko pedagogiczne, które dla własnej wygody potrafi poświęcić podopiecznych. Na razie - jak wynika z artykułu - "obawiacie się, że..." Tak trzymać! Do bliskiego końca.Możecie wystąpić z silną akcją protestacyjną, albo... przemyślnie wprowadzić własny przepis. Przepis nakaże każdej matce, każdemu ojcu i każdemu dziecku podpisać zgodę na bytowanie w warunkach naturalnych pozbawionych wszelkich elementów cywilizacyjnych i kształtować w ten sposób umiłowanie przyrody, utrzymywanie związków człowieka z naturą oraz budowanie własnej osobowości nastawionej na poznanie i rozumienie. I wpakujcie to do statutu!
Panie i Panowie z Rad Europejskich, Sejmów, Ministerstw,
Sanepidów, Powiatów i Zespołów Alzheimerowskich!
Jest dużo do zrobienia! KAŻDY CZŁOWIEK kładąc rękę na klamce, na poręczy, dotykając pieniędzy, blatu stolika w barze - nie przestrzega zasad powszechnej higieny, skoro przed chwilą grzebał w zębie, w nosie albo w dupie! W dobie obecnego zagrożenia ze strony WSZYSTKIEGO - bezwzględnie powinniśmy się WSZYSCY poddać sterylizacji!
I już.
Wystarczy wymyślić przepis, a rodzaj ludzki jest wystarczająco głupi, by go wykonać.
*) Przepraszam za użycie takich słów jak "GÓWNO" i "DUPA", lecz było to podyktowane przyjętą metodyką - do ludzi niezbyt rozwiniętych intelektualnie należy zwracać się przy pomocy słów mających mocniejszy wydźwięk, niż zwykła logika, a w końcu może przeczyta to ktoś z tych, którzy decydują...
Któregoś dnia przyszedłem do pracy i w progu wręczono mi wezwanie do sanepidu w związku z tym, że wczoraj chłopcy nie sprzątnęli WC, a dziś rano była kontrola i to stwierdzono. Jako żywo nie miałem wczoraj dyżuru. Przedwczoraj też. Wezwanie było wypisane na mnie, bo... DZIŚ miałem dyżur. No dobrze... ale po 15.oo!
Udałem się na wezwanie. Wszedłem, powiedziałem grzecznie dzień dobry, powiesiłem kurtkę na wieszaku, położyłem plecaczek na podłodze, a plastikowe pudełko - przed sobą na biurku bardzo poważnej pani. Usiadłem i powiedziałem, że nie bardzo rozumiem... Podobnie jak ja - miała swoją pracę i swoje obowiązki, bez słowa odpowiedzi przystąpiła zatem do ich wypełniania. Najpierw usłyszałem o zagrożeniach wynikających z rąk niemycia ("Są choroby, które nazywają się chorobami brudnych rąk, wie pan?!"). Potem pani zaczęła mi tłumaczyć JAK powinienem pracować, aby nie narażać na niebezpieczeństwo powierzonych mi duszyczek.
Przerwałem na moment, aby entuzjastycznie się z nią zgodzić (inaczej nie doszedłbym do głosu) i udało mi się powiedzieć, że nie ja odpowiadam za stan z dnia poprzedzającego kontrolę. Pani zerknęła na moje wezwanie, zapytała jak się nazywam i pokiwała głowa. Żadnych wątpliwości!. To było moje nazwisko. Podjąłem jeszcze jeden wysiłek i wyjaśniłem pani, że w takim miejscu, jak to, w którym pracuję, bałagan (a nawet straszliwy bałagan) może powstać w 5 sekund po idealnym sprzątnięciu i mojej kontroli. A co dopiero po 3 dniach od mojego ostatniego pobytu w miejscu pracy. Pani miała dla mnie bardzo dużo zrozumienia i powiedziała nawet coś, że faktycznie mam bardzo trudną i niewdzięczną pracę, ale z tego co ona wie, to była moja grupa i moja ubikacja... po czym sięgnęła po wniosek o grzywnę.
Spytałem wobec tego, czy może poprosić kierownika...
Pani podniosła głowę i patrząc na mnie jak na kogoś, komu i tak nawet sam prezes nie pomoże, spytała a to czemu? Z kolei ja spytałem, czy to jest jej biurko? Potwierdziła. Spytałem czy to jest jej pokój. W oczach pani błysnęło zniecierpliwienie, ale i zaciekawienie, co też takiego jeszcze wymyśliłem na ratowanie swej skóry.
Kiedy po potwierdzeniu, że biurko i pokój są jej, padło wreszcie pytanie ostateczne: "Jak się pani wytłumaczy przed kierownikiem, że w swoim biurze, biurze sanepidu, trzyma pani na własnym biurku pojemnik z gównem?" - pani zbladła, poczerwieniała i zduszonym głosem powiedziała, że jestem wolny. Karteczka z wnioskiem padła ofiarą jej drżącej dłoni.
Ot, taki pełen emocyjek koniec historii...
Acha jeszcze jedno: pani poprosiła cichutko, żebym TO zabrał. Wychodząc pokazałem jej - pudełko było puste. I to jest rada dla Was - zaopatrzcie się w małe plastikowe pudełeczko!
PS'. A jeżeli to już NASZA Unia, to trzeba wziąć szczotkę i zapukać w sufit, że nam ta podłoga z góry trzeszczy. Albo spytać kogoś mądrego, czego nasz któryś biurnik nie zrozumiał...
PS''. Dziękuję Olsztyńskiej Gazecie Wyborczej, która zareagowała na mój tekst tu, na tej stronie i uczyniła na ten temat dalsze publikacje...