[12.5.2005]
I dokonało się. Była okazja, aby zaistniała poważna prezentacja sztuki przetrwania przed tak zwaną szeroką publicznością, ale...
Survivalowi jest potrzebne dobre zaprezentowanie. Kiedy pada hasło "survival", pojawiają się ci, którzy dobrze znają temat. Pozostali... pozostają w domu. A wszak cechą survivalu jest powodowanie, aby ludzie więcej wychodzili z domu. Jest duża potrzeba tego, by ludzie dowiedzieli się o co survivalowi chodzi, że tej mądrej dziedzinie chodzi nie o gadżety, ale o osobisty rozwój psychiczny i fizyczny - dla życia w mniejszym stresie i w poczuciu zaradności życiowej.
Nie udało się. Na imprezie było bardzo mało widzów. Zapowiedzi Międzynarodowego (bądź co bądź) Festiwalu były nieliczne i nijakie, a do tego za późno. DUŻO za późno. Poza tym zawiedli niektórzy z tych, którzy mieli wystąpić ze swoim programem (nie pojawili się major Arkadiusz Kups z Piotrem Bernabiukiem, którzy przecież sprawiliby dużą radość zwolennikom survivalu militarnego; nie było Janusza Bochenka z jego szalonymi opowieściami; odwołali przybycie Ryszard Sawicki z Wojciechem Borkowskim oraz ich archeolodzy - duża strata!). Po śmierci Jana Pawła II nie zjawił się ksiądz Waldemar Sondka - ratownik tatrzański. Zawiedli ci widzowie, którzy obiecali przybyć z całej Polski a nie przybyli. Zawiedli dyrektorzy kilku łódzkich szkół (znanych szkół), którzy obiecali pojawienie się wraz z uczniami.
Nie zawiedli moi adepci survivalu z 15 Gimnazjum, ani wychowankowie z II Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. To była czasem jedyna publiczność. Więcej widzów było na występach Jacka Pałkiewicza - na wystawie jego fotografii w Pałacu Poznańskiego było też nieco snobów w pięknych strojach mówiących: "Mistrzu, co Mistrz zamierza?" i "Jaka była najweselsza przygoda Mistrza?". Pewna paniusia przechodząc obok siedzących chłopców z MOW prychnęła pod nosem "Po co oni ich z tego poprawczaka wypuścili tutaj...?!". Z jednej strony paniusia dała świadectwo o sobie, z drugiej - mocno skaleczyła dumę chłopaków, zwłaszcza, że co poniektórzy dusze mieli ładniejsze od jej duszy... Drugiego dnia, na bezpośrednim spotkaniu wymagającym faktycznego zainteresowania, było więcej widzów wiedzących o co chodzi...
Z prezenterów survivalu prym wodził Krzysiek Petek. Ponieważ przyjechał od razu na cały tydzień, w dniu inauguracyjnym zajął opuszczoną pozycję przez Sawickiego i Borkowskiego i przypuścił ostry atak na... kilku widzów. Drugie spotkanie - moje - było prowadzone przez Krzycha. Wspólnie poradziliśmy sobie z problemami psychologii survivalu. Rozkręciliśmy się...
Następny dzień należał do... Petka, który zajął okopy porzucone przez majora Kupsa, i opowiedział o związkach survivalu i łowców przygód. Spotkanie zostało przerwane przez wejście niepozornego człowieka z siwą czupryną. Usiadł w piątym rzędzie i słuchał. Nie mogłem tego tak zostawić. Powstrzymałem Krzyśkowe opowiadanie i przedstawiłem gościa specjalnego. Odwiedził nas Ryszard Czajkowski, rewelacyjny poróżnik i publicysta (zwłaszcza opowiadacz), którego imieniem nazwano... górę Antarktydy.
Nasi widzowie, natchnieni ową wizytą, pozostali na spotkaniu i nie żałowali. Zresztą... byli to jedyni widzowie na tej prelekcji, bowiem mediatravelowa zapowiedź zdarzeń zawiodła na całej linii także w przypadku człowieka będącego znakomitością.
W drugim spotkaniu Krzysiek opowiedział o sytuacjach dziennikarzy w zagrożeniu. Robiło się gorąco. Na tym spotkaniu pojawiło się już nieco więcej "widzów z miasta". Widać tekst i zdjęcia w Gazecie Wyborczej oraz wywiady w kablówce TOYA czy w TVP3 zrobiły swoje.
Po Petku na scenę wkroczył dziarsko niejaki "Rzuf", czyli Łukasz Majcher, właściciel sklepu turystycznego Robinson z Poznania. Pokazał - jeszcze liczniej zebranej publiczności - swoją klasę, gdy opowiadał o kurtkach, butach, namiotach i innych sprzętach. Robił to nie jak każdy typowy sprzedawca, ale jak fachowiec-doradca. Zrobił wrażenie! Fredi zwany Ferfetem, który miał występować również jako tzw. "prawdziwy survivalowiec", zbuntował się i nie występował. Natomiast bombardował nas - swoich kolegów zaskakującymi i trudnymi pytaniami "z sali". Bardzo proszę redakcję SURVIVALU, aby nie drukowała więcej artykułów tego człowieka.
Nie pominę tu pomocy jakiej udzielili Łukaszowi "stali i wdzięczni widzowie", czyli survivalowcy z 15-stki oraz z II MOW nosząc wszystkie eksponaty i układając je we wdzięczną kompozycję na scenie sali kinowej.
W sobotę mieliśmy prywatną galę: obiad z Jackiem Pałkiewiczem i jego małżonką w... khe khe... najlepszej - jeśli chodzi o wyrafinowane gusta - restauracji w Łodzi, Restauracji Polskiej. Byli różni Jaśkiewicze (w dwóch małżeńskich osobach), Łuczaje, Ferfeci...
W sobotę do Łódzkiego Domu Kultury nadciągnęło nieco widzów na spotkanie z Bogdanem Jaśkiewiczem i Łukaszem Łuczajem (doktorem nauk biologicznych - ha!). Nikt nas nie powiadomił, że jesteśmy przeniesieni do innej sali, zatem nieco pobiegaliśmy. Potem okazało się, że nowa sala wygląda jak nora. Była tego jedna zaleta - w małej sali nie było widać jak mało widzów w niej siedzi, a tym razem prawie się wypełniła. I dla wszystkich starczyło listków czosnku niedźwiedziego do spróbowania. Obaj szanowni prelegenci gadali z sensem, aż miło było słuchać. Później, po wystąpieniu Pałkiewicza, gdy zrobiliśmy podsumowanie, okazało się, że wszystkie survivalowe popisy były z sensem i na poziomie, czego dowiedzieliśmy się od niezależnych obserwatorów (dość wymagających na szczęście).
Pojawienie się przed widzami Jacka P. pokazało od razu, że desery podaje się na końcu. Jak zawsze miał o czym opowiadać i żadne pytanie nie potrafiło go zbić z tropu. Gdyby spowodować naprawdę profesjonajne i intymniejsze spotkanie - można by spokojnie posiedziec do rana... W tym momencie możemy tylko powiedzieć wszystkim nieobecnym, że faktycznie mają czego żałować. A żałować można było także tego, że była wyborna okazja do spotkania się survivalowców z całej Polski. Wrażeń tych nie zepsuł nawet "jakby" brak zainteresowania organizatorów naszą imprezą, notoryczny brak napojów dla osób występujących, brak zamówionych eksponatów i urządzeń (np. dwóch siedzeń na estradzie dla dwóch prelegentów, albo stoiska potrzebnego do sprzedaży książek, albo...). Plątaliśmy się po budynku zupełnie tak samo jak Ryszard Czajkowski, który wreszcie dotarł do nas i wszystkim to dobrze zrobiło. Wszystkim też było miło, że z daleka przyjechał do nas "Leśny", survivalowy druh z Forum Militarno-Survivalowego.
Survivalowych spotkań - więcej! Nieprofesjonajnie zorganizowanych - żadnych! Chyba, że prywatnie, w środku lasu...
PS. Dziękuję memu Ojcu za przetrzymanie u siebie Krzysztofa Petka, dziennikarza, pisarza książek dla młodzieży, podróżnika i survivalowca (ja do siebie szaleńców nie wpuszczam), dziekuję Ryśkowi Jakubczakowi za mnóstwo serca i uśmiechu oraz za "przechowanie" świeżo poślubionych Jaśkiewiczów (boję się myśleć, co przeżywał mając ich pod dachem), dziękuję mojej Sylwii za wpuszczenie do domu "Rzufia" - ja się bałem; dziękuję Mirkowi Olszyckiemu za zorganizowanie Mediatravel, chociaż we wszystkim się pogubił...