[28.01.2006]
DŁUGIE...
Właśnie podano w radiu komunikat, że w Belgii nauczyciele proszą o obronę przed uczniami. Film "Klasa 1984" powstał dość wcześnie, by problem sygnalizować i/lub go wykreować. W Polsce rozdział między szkołą a uczniem jest już ogromny i ma tendencje do powiększania się.
Jeśli już mowa o tendencjach, to błędem byłoby zapomnieć o tym, że wszelkie biurokracje (a do nich należy szkolnictwo) załatwiają wszystko według swych niereformowalnych schematów i bezdusznie. Doświadczyłem na własnej skórze, że wszelkie nowatorstwo czy przejaw wrażliwości są źle widziane. Nawet odpowiem dlaczego - dla wszelkich nauczycielskich nieudaczników, a jest ich większość, byłby to bardzo niekorzystny wzorzec. I musieliby działać według niego, bo inni by się tego domagali. Więc - według nich - czy nie lepiej, aby wszystko zostało po staremu...?
Jaki z tego wniosek? Przestańmy myśleć o tym, że cokolwiek będzie się robić z głową w sprawach edukacji. Wszystko będzie fikcją i markowaniem pracy, czyli zamiast systemowych rozwiązań, na korytarzach rozlepi się ulotki: "DZIECI, BĄDŹCIE DOBRE DLA SWYCH NAUCZYCIELI".
Dlaczego tak? I co dalej?
A gdybym był młotkowym, w fabryce z młotkiem szalał...?
Wiedza psychologiczna i pedagogiczna, psychofizjologiczna i prakseologiczna, mówią bardzo dokładnie o właściwościach rzeczywistości opisywanej przez siebie. Dla każdego człowieka rzeczą oczywistą jest ostrzeżenie: "nie rzucaj szklanym naczyniem o ziemię!" Polska szkoła nie uznaje czegoś takiego, bo ma własne problemy. Ministerstwo edukacji, sejm, Taka-Czy-Inna-Partia - tak samo. Dlatego ktoś może sobie rzucić hasło, aby nie było jakichś durnych "godzin lekcyjnych" mających 45 minut, tylko mają być 60-minutowe, jak Pan Bóg przykazał. Ani wiek rozwojowy, ani prawidłowości koncentracji uwagi oraz czas potrzebny do regeneracji - nie mają już znaczenia.
Ten sposób widzenia szerzy się i na inne dziedziny życia. Znam pewnego dziekana wyższej uczelni, który uznał, że jego wydział będzie zajmował się wyłącznie PEDAGOGIKĄ TEORETYCZNĄ. Czyli wszystkie procesy rozumowania będą się odbywały w zaciszu pracowni. Idąc śladem tego rozumowania - pedagogika może spokojnie zająć się w takim razie pingwinami. A już za czasów mojego studiowania mówiło się bez ogródek, że teoria swoje, a praktyka - swoje.
Pewna pani z doktoratem powiedziała do mnie, że słyszała od studentów, że moje zajęcia są miłe i oni je lubią. Odrzekłem, że mam nadzieję, że jej zajęcia również cieszą się powodzeniem. Spojrzała na mnie jakbym niczego nie rozumiał: "O nie, wystarczą im jedne takie zajęcia...". Zrozumiałem! Jeżeli coś jest miłe i można to lubić, to jest mało warte i żaden z tego pożytek. I tu mnie olśniło... Wszak od lat śledziłem nauczycielskie postawy jakby magią związane z jakimś fatum, jakimś porzekadłem czy przesądem - "LEPIEJ BYĆ OSTATNIĄ ZOŁZĄ, NIŻ IM SIĘ DAĆ!
Zaraz potem przychodzą w sukurs określenia, że surowych nauczycieli pamięta się lepiej i że u nich można więcej się nauczyć. Szkoda, że nikt nie podaje definicji "surowego nauczyciela", bo w moim życiu za takich miało się paru chamów zajętych na lekcji swoimi sprawami, a nie nauczaniem kogokolwiek. A może oni bronili się przed klątwą "Obyś cudze dzieci uczył!"...?
Żeby nie być gołosłownym... Nauczyciele faktycznie znajdują się w defensywie. Wielu nauczycieli udaje, że nie widzi co się dzieje, wielu unika interwencji, wielu "rżnie głupa". Dają tym samym wolną rękę dzieciom. Gdy się widzi, iż nauczyciel jest głuchy i ślepy, chociaż to co się dzieje każdy inny widzi i słyszy, to najlepszy sygnał do używania wolności. No i dzika wolność się szerzy. Nic dziwnego, że nauczyciele bronią swojej d... Obrona może jednak polegać wcale nie na wzięciu kija do ręki i wywieszenia na ścianie spisu kar, które od dziś z czystym sumieniem mogą stosować. Bo właśnie kary są jedynym pomysłem nauczycieli i wszystkich, którzy się problemem zajmują. Kraina bata!
Stosujemy pedagogikę negatywną. Nauczyciele i wychowawcy aktywizują się dopiero wtedy, gdy jest problem. Kiedy źle się dzieje, podnoszą swoje szanowne d... i załatwiają problem. I to wcale nie ku pożytkowi ogólnemu, ale by nie mieli kłopotów. Do wyjątków należą ci nauczyciele, którzy FAKTYCZNIE zauważają w swojej klasie ucznia przeciętnego. Taki uczeń nie jest widoczny, bo nie przeszkadza. Nie istnieje także dlatego, że nie jest kandydatem na olimpijczyka lub/i nie prowadzi ciekawych (zabawnych) dyskusji. Proszę mi wskazać, kiedy to jakieś szkolne gremium zdecydowało się na przeniesienie ucznia do innej klasy, pod opiekę innego nauczyciela - nie za karę, ale dla faktycznego ułatwienia dziecku adaptacji? Żeby dziecko "nie musiało wędrować cały czas w zbyt ciasnych butach".
Sterowanie tzw. porządkiem w klasie i szkole nie jest sprawą trudną, jeżeli tylko istnieje kontakt wychowawczy między dorosłym a dziećmi. Groźby i wrzaski - to brak kontaktu. Złe zachowania są nieodrodną cechą dziecięctwa i właśnie proces wychowawczy ma prowadzić do tego, by przestały być problemem. To jest sprawa nauczyciela i nie istnieje żadna przesłanka, że ma on wchodzić do już "urobionej" klasy. On MUSI umieć sobie radzić, i to na sposób wychowawczy. Będzie umiał, kiedy edukacja nauczycieli nie będzie pedagogiką teoretyczną. Bo inaczej jest, gdy obowiązują uczciwe reguły gry...
Cały artykuł: Nauczyciele walczą o przetrwanie - PDF