INSTRUKTORZY SURVIVALU
[13.10.2003]
W ostatnim czasie pojawiła się pomiędzy mymi znajomymi dyskusja.
Wywołała ją Zuzia, którą zastanowił aktualny ostatnio temat powołania
"instruktorów survivalu".
Zadała nam wszystkim pytania:
Co sądzicie o instruktorach, skąd powinni się brać, czy powinny być
jakieś kursy, jeśli tak, to jakie, obejmujące jakie umiejętności, dla kogo
i kto je powinien organizować, a kto nadawać prawo bycia instruktorem, czy
takich umiejętności powinno się gdzieś uczyć i jeśli tak, to gdzie, czy
w ogóle powinno się to normować - może niech instruktorem będzie każdy,
kto uzna, że jest na siłach?
Moi znajomi wplątani w tę dyskusję są niemal "od wieków" survivalowcami
na różne sposoby.
Pisząc o tych "różnych sposobach" mam na myśli to, że ich wizje survivalu
nie są identyczne. I całe szczęście.
Mam nadzieję, że mi wybaczą, iż zacytuję niektóre ich wypowiedzi.
Nie mają się czego wstydzić, bo chociaż wizje różnią się między sobą,
wszystkie są wartościowe i myślę nawet, że wręcz wypada się z nimi zapoznać.
FREDI:
Moim zdaniem Instruktor survivalu jest bardzo wirtualnym pojęciem.
Kursy oczywiście powinni prowadzić ludzie kompetentni, ale skąd taki
"zielony" młody człowiek ma wiedzieć cóż to za jeden z tego prowadzącego
- chyba tylko od kolegów.
Czy ktoś powinien prowadzić egzaminy? Teoretycznie tak, bo inaczej ciężko
nadać komuś tytuł "instruktora", ale jednocześnie kto powinien to robić?
Na pewno nie jakiś profesorek z AWF-u, czy inny mądraliński. (...)
Ale tez nie znajdziemy jednego takiego, co będzie mistrzem we wszystkim,
więc musiałaby być komisja składająca się ze speców różnej maści.
Sam tytuł instruktora można uzyskać robiąc odpowiednie kursy czy kończąc
szkoły pedagogiczne, i to na pewno jest potrzebne.
Gdyby mogli się gdzieś tacy instruktorzy kształcić, to trzeba by założyć
szkołę i uczyć takich agentów przez parę lat. Ale czegoś takiego nie ma
i byłoby to raczej mało opłacalne, jeśli w ogóle.
Oczywiście moim zadaniem na chwilę obecną niech sobie uczą innych ci,
którzy uważają, że są mocni i że się na tym znają, jak raz spartolą taki
kursik, to pójdzie fama i stracą klientów. Jak będą dobrzy, to się rozwiną.
Prawa rynku.
Ciężko to w jakiś szczególny sposób unormować, bo takie szkolenia są robione
przede wszystkim dla żołnierzy, a to jest troszkę inna polityka szkolenia.
Takie jest moje zdanie na szybko, ale jeszcze pomyślę o tym.
Ja np. wiem, że jeszcze się nie nadaję do prowadzenia samodzielnych kursów,
ale myślę, że byłbym świetnym testerem "wykładowców", jako człowiek upierdliwy
i bardzo dociekliwy dałbym się odpowiednio we znaki i posiadając jako taką wiedzę
łatwo bym wykluczał kandydatów podczas takiej zabawy. :)
TREMBACZUŚ:
Tak przy okazji, na boku tej dyskusji wspomnę, jak jest z wędkarstwem.
Wody są w Polsce dobrem wspólnym, ale niektóry sposób korzystania z nich
jest sformalizowany. Tak jest z pozyskiwaniem ryb. Wszystkie pozawędkarskie
formy są zabronione, zostaje wędka.
Wędkarstwo też jest podporządkowane prawu, muszą być karty wędkarskie,
licencje. To zrozumiałe, bo wody są dzierżawione i prowadzona jest na nich
gospodarka. Ten formalizm nie jest uciążliwy, w praktyce każdy kto chce,
udaje się do koła wędkarskiego (nawet nie musi w swojej miejscowości)
wypełnia deklarację, teoretycznie zdaje egzamin (kilka pytań dotyczących
przepisów) wnosi opłaty (niezbyt wygórowane) i już. Za rok tylko ponawia
opłaty. Oczywiście musi przestrzegać przepisów.
Ale... oprócz tego ostatnimi czasy są organizowane kursy, szkółki instruktażowe
itp. Całkowicie indywidualnie. Polega to na tym, że ktoś, kto nie ma za
wiele czasu, ma pieniądze i co najważniejsze chce się doskonalić, płaci za
kilka lekcji pod okiem mistrza. Nie otrzymuje żadnego dyplomu. Nie uprawnia
go to do niczego, wszystko robi dla własnej satysfakcji.
Mistrz także nie posługuje się żadnym dyplomem. Jest to ktoś znany w
środowisku i jego umiejętności weryfikuje samo życie.
W czymś takim jest połączona możliwość zarabiania pieniędzy, jeżeli ktoś
chce i ma taką potrzebę, z zachowaniem wolności. Nie ma żadnych dodatkowych
egzaminów na mistrza wędkarstwa muchowego, podlodowego, spinningowego (tu
jeszcze by trzeba wyliczyć wiele podgrup), spławikowego itp. Owszem,
istnieje pewien rodzaj weryfikacji - zawody - ale nikt nikogo do zawodów
nie przymusza. Weryfikuje życie.
I myślę, że tu jest dla nas jakiś wzorzec.
ŁUKASZ:
Według mnie nikt nie ma prawa nadawać uprawnień instruktora survivalu.
Dyplomiki można dawać, ale żadnych uprawnień. Mam dosyć naszego zasranego
etatystycznego państwa które chce osaczyć wszystkich nadmiarem przepisów.
Żadnych uprawnień. Na szczęście wciąż w wielu zawodach nie ma formalnych
wymagań typu uprawnienia (np. psychoterapeuta, projektant ogrodów). To może
się zmienić jeśli Polska przyjmie chory model francuski. W Anglii natomiast
jest inaczej, prawie do niczego nie trzeba żadnych uprawnień o ile się
narusza interesów osób trzecich.
(...) No i co z tego, że ktoś rzuca nożami. To nie ma wiele wspólnego z survivalem,
a poza tym jak ktoś kogoś zabije, to jest jeszcze sąd.
Przerost formalizmu jest największym złym demonem naszego państwa. Czy nie
widzicie, że państwo zagląda nam wszędzie, chce wiedzieć wszystko i to
kontrolować?
Pierwotnie survival był robiony przez ludzi, którzy chcieli uciec od tego
systemu. Uszanujmy to.
Zresztą jak państwo przejmie to słowo, wymyślimy inne, np. kursy INDEPENDENCE
i będziemy robić to samo.
A ja w każdym razie nie podam nikomu ręki, kto będzie miał jakikolwiek
związek z takimi uprawnieniami, bo jest to zdrada wszystkich moich ideałów.
MISTRZ44:
Ja obawiam się, że widoczne dążenie do objęcia każdej pierdoły
uprawnieniami, zezwoleniami, certyfikatami w każdej dziedzinie życia
dosięgnie nas i tutaj.
Oczywiście każdy taki bzdetny kwit, to znowu pieniądze, które trzeba
wyłożyć za jego otrzymanie...
Wszystko w imię "obrony interesów klientów, ludności, branży" )*
niepotrzebne skreślić, a tak naprawdę po to, by kolejna osoba napchała sobie
kieszenie naszym kosztem.
Szkoda, że często ci, co się sprzedają w taki sposób, lub, co gorsza sami
wymyślają dla nas takie kagańce, to nasi znajomi z najbliższego grona. Jedni
z nas...
Czegóż nie robi kasa...
TRAPER:
Najpierw słownik:
"survive" - przeżyć (kogoś, coś); przetrwać; utrzymać się
przy życiu. Wynika z tego, że sztukę tę uprawiają wszystkie stworzenia
od zarania świata.
Teraz zastanówmy się, co nie jest survivalem, a co jest w naszej
strefie kulturowej.
Turystyki pieszej, biwakowej, górskiej, kajakowej, alpinizmu,
skautingu, harcerstwa, myślistwa, wędkarstwa, samotnych wypraw przez
ocean, pustynię, bagna, puszczę, równik, czy bieguny z całą pewnością
nie można nazwać survivalem. Jest to planowe, celowe działanie dla
osiągnięcia wytyczonego wcześniej celu. Człowiek podejmujący takie
przedsięwzięcie przygotowuje się psychicznie, fizycznie i sprzętowo
do osiągnięcia zasadniczego celu, którym jest wykonanie zadania,
a nie przeżycie samo w sobie.
Biały myśliwy na dalekiej północy, Eskimos polujący na foki, czy
misjonarz rozpoczynający budowę domu misyjnego w środkowej Afryce od
wykarczowania kawałka lasu, również Indianin na Morzu Karaibskim
pływający małą łupiną, a także Beduin przemierzający pustynię nie uważają,
że uprawiają survival w jakiejkolwiek formie. Wszyscy oni wykonują
proste codzienne czynności żeby przeżyć. Robią więc to co wszyscy.
W takim razie co jest survivalem?
Survival to sztuka przetrwania w sytuacji zagrożenia życia powodowanego
przez presję środowiska naturalnego oraz nieprzystosowanie danego
osobnika do warunków w których się znalazł.
(to moja definicja, jestem jej autorem)
Survivalem nazwiemy taki sposób życia, który zagwarantuje przeżycie
przy braku pewnych elementów niezbędnych do normalnego funkcjonowania
organizmu oraz obrony przed negatywnym oddziaływaniem środowiska.
Survival zaczyna się wtedy, gdy przewlekle brak wody, pożywienia,
dochodzi do przegrzania lub wyziębienia organizmu, doszło do zaburzenia
zdrowia, poważnego uszkodzenia ciała.
Survivalu nie uprawia człowiek dobrze wyposażony, ale taki który
nie ma dostępu do wody przez okres kilku dni, pożywienia przez okres
kilku tygodni, nie jest odpowiednio ubrany, uległ wypadkowi lub
chorobie oraz nie ma schronienia i broni pozwalających obronić
się przed agresorem (człowiekiem lub zwierzęciem).
Survival szybko się jednak kończy. Znajdujemy wodę, pożywienie,
rozpalamy ogień, szykujemy prowizoryczne ubranie, zażywamy leki
lub odpowiednie zioła, opatrujemy rany, nastawiamy złamania, zwichnięcia,
przygotowujemy schronienie oraz broń i... przestajemy uprawiać survival.
Zajmujemy się bytowaniem w otaczającym nas środowisku, wypoczynkiem,
ewentualnie turystyką pieszą w kierunku domu.
Survival sam w sobie jako sztuka nie istnieje, a jeżeli istnieje to
dla każdego inaczej. Opiera się na pewnej zaradności osobniczej
i wiedzy ukradzionej innym dziedzinom.
Kto może być instruktorem survivalu?
Każdy, bo każdy do tej dziedziny może coś dołożyć. Przypuszczam,
że metalurg bo wytopi z rudy żelazo, kowal bo je przekuje na narzędzia,
garncarz bo wie jak zdobyć i wykorzystać glinę, góral bo wie jak strzyc
owce, włókiennik bo..., myśliwy, wędkarz, geodeta, piekarz, kucharz,
zielarz, matematyk, fizyk, chemik, meteorolog i wielu, wielu innych i każdy z nas.
Skąd powinni się brać instruktorzy?
Z doświadczenia! Tylko gdzie i kiedy je nabywać? Czy instruktorem
może być komandos? Czy jego wiedza jest większa od wielowiekowej
wiedzy Bonifratrów na temat pozyskiwania pożywienia i leków
w środowisku naturalnym? Co może komandos pozostawiony nago w lesie?
A może myśliwy, ale on jeszcze nigdy nie był w lesie dłużej niż
kilkanaście godzin, a pożywienie zdobywa w markecie. Murzyn,
Indianin, Eskimos? Jak ich pozyskać na instruktorów?
Jak organizować kursy?
Napisać konspekt zawierający jakiś zarys wiedzy którą chcielibyśmy
posiąść. Podzielić tą wiedzę na dziedziny, do których dobierzemy
specjalistów od: żywienia, eksploatacji runa leśnego, uzdatniania
wody, polowania (w tym na szkodniki i inne zwierzęta nie chronione),
wikliniarstwa, robotnika leśnego, ratownika GOPR, lekarza (najlepiej
sportowego), psychologa (najlepiej wojskowego), garbarza, producenta
góralskich kierpcy, kuśnierza i tysiąc innych...
To bez sensu! Survivalu nie można nauczyć na kursie. Jest to sposób
myślenia, psychicznego zaakceptowania każdej zaistniałej sytuacji jako
normalnej, wiedza praktyczna, doświadczenie i wyćwiczenie.
Taką wiedzę może przekazać "Mistrz", a jak się przejmie jego wiedzę,
to trzeba zmienić mistrza lub samemu wzbogacać zdobyte doświadczenie.
Należy więc organizować obozy wędrowne. Nie stacjonarne, bo te uczą
jak trwać, a nie jak działać i zmierzać do celu. Należy mądrym
zarządzaniem i własnym codziennym przykładem przekazywać wiedzę
w niewielkich grupach. Przy "traperskim" ognisku komfortowo śpią
trzy osoby plus instruktor. W zimie optymalna grupa to trzy osoby.
Kurs-obóz wędrowny powinien być kilkudniowy, żeby było możliwe
zaprezentowanie kilku technik organizacji noclegu. To jest najważniejsze.
W dzień dobrze ubrany człowiek sobie radzi. Noc jest
egzaminatorem właściwego przygotowania. Im dłuższy pobyt, tym większa
szansa na przełamanie oporów psychicznych i zaakceptowanie sposobu
bytowania 24 godz. na dobę na powietrzu jako czegoś zwykłego. Jeżeli
instruktor ma zarabiać, to przy takiej liczbie osób powstają zbyt
wysokie koszty. W dużej grupie kursanci niczego się nie nauczą.
Prawdziwe szkolenie przygotowujące do survivalu jest bardzo trudne. Bo
jak wytłumaczyć rodzicom kursantów, że po śniadaniu zabraliśmy ich
dzieciom sztućce i kto do obiadu nie zrobił sobie łyżki to jadł zupę
rękami. A co będzie jak zabierzemy kubki, menażki i manierki? Stracimy
trzy dni na struganiu ich z drewna. Jak każemy zdobywać pożywienie
w lesie, to rodzice po powrocie nas zabiją. Jak zaczniemy robić ubrania
z trawy, trzciny, tataraku, itp., to nie zrobimy
posiłków i nie zgromadzimy drewna na noc. Przy prawdziwym survivalu
cały dzień schodzi na zdobywaniu pożywienia i gromadzeniu drewna.
Jeżeli jeszcze trzeba się przemieszczać, to nie ma czasu na nic więcej.
W zimie jest tragicznie. Dzień bardzo krótki a noc nawet 18 godzin.
Jak wcześniej pisałem jeżeli wszystko zostanie prawidłowo zorganizowane,
to nie będzie survivalu, a jedynie piesza turystyka biwakowa, letnia
lub zimowa, a od tego instruktorów i osób uprawnionych nie brakuje.
Czy umiejętności takich powinno się uczyć i gdzie?
Ja uczyłem się od dzieciństwa obserwując otaczający mnie świat.
Miałem po nim dobrych przewodników, przeczytałem kilka książek,
zmieniłem kilka zawodów, odbyłem wiele biwaków pod gołym niebem
o każdej porze roku w tym kilkanaście w śniegu. W lesie jestem
kilka godzin tygodniowo. Staram się o każdej porze roku odbyć
kilkudniową wyprawę na łono natury. Trochę nauczyłem się
w szkole na zajęciach praktyczno-technicznych, przysposobieniu
obronnym i fizyce. Reszta to literatura i praktyczna nauka na
własnych błędach.
Podstawy survivalu powinna dawać szkoła, dobrowolnie w formie cywilnej
realizuje to skauting, militarnie "Strzelec" i inne organizacje
paramilitarne, dla tych co się nie załapali -szkolenie niezależne
w formie obozów i "szkół przetrwania".
Uprawnień dodatkowych raczej nie potrzeba.
Mają je liczni pedagodzy, harcerze, skauci i organizatorzy turystyki.
Można to także robić w formie "niezorganizowanej" w małych grupach.
W Polsce utytułowanych, znanych i prawdziwych survivalowców prawie
nie ma, bo nie ma takiej potrzeby. Pomoc można wezwać przez telefon
komórkowy, a w najbardziej odludnej okolicy idąc prosto przez godzinę
dochodzi się do cywilizacji. Trudno nawet wytyczyć trzydniową trasę
która ominie sklepy z żywnością, słodyczami i napojami.
Pseudosurvival robi dziś garstka osób, a nieliczni uprawiają go naprawdę
w jego pierwotnej postaci i na pewno nie chcą nikogo
zabierać na swoje wyprawy. Byłem na wielu zimowych, wiosennych (np. 1 Maja)
i jesiennych (w listopadzie) biwakach w Bieszczadach, Puszczy Augustowskiej
i północno-wschodniej Suwalszczyźnie. Nigdy, powtarzam nigdy, nie spotkałem
w tym czasie drugiej biwakującej grupy. Przez kilkanaście lat ani razu!
JA:
Od dawna próbuję rozważyć ten dylemat. Mam tu na
przykład na myśli siebie. Bo to jestem w końcu pedagogiem, a więc
człowiekiem wyszkolonym do dydaktycznej i wychowawczej pracy z ludźmi - jest
to coś więcej niż "tylko instruktor" jeśli o tę pracę chodzi. Jednocześnie
zdaję sobie sprawę, że czasem instruktor może mieć przewagę (chodzi oczywiście
o przewagę teoretyczną i osobowościową, bo "jakiś tam instruktor" może być
o wiele lepszy i pożyteczniejszy od dwudyplomowego doktora nauk pedagogicznych
- znam takiego!).
Ja jednak jestem doświadczonym praktykiem - w sferze trudnej, bo w resocjalizacji
- a do tego jestem wyznawcą survivalu nie okrojonego jedynie do sfery militarnej
czy leśno-biwakowej.
Mam swój znaczny dorobek.
Niby KTO ma mi wydać zaświadczenie, że mogę innych w tym szkolić? A może to ten
KTOŚ powinien najpierw do mnie? Możliwe, że ci, którzy szkolą innych wspierają
się moją książką, a jednocześnie - gdybym stanął obok nich - powiedzieliby mi,
że nie mam uprawnień.
Na pytania odpowiem tak:
1. instruktor survivalu powinien właśnie wykazywać się dużą
odpowiedzialnością za siebie i innych, a pod uwagę przede wszystkim powinien
być brany jeden priorytet - bezpieczeństwo
2. instruktor survivalu powinien lansować przede wszystkim wartości osobowościowe
3. kształtowanie osobowości nie polega na tłuczeniu kogoś młotkiem i jeśli
przetrzyma, to jest twardzielem - niestety ta wizja dominuje wśród ludzi
uważających się za znawców survivalu
4. wiedza survivalowa oznacza nie tylko znajomość technik, ale też
psychologii, fizjologii, paramedyki itp.
5. INSTRUKTOREM nie może być każdy - egzamin tylko wielodyscyplinarny
i u różnych fachowców
Do tej pory napatrzyłem się na codzienną produkcję magistrów, a co nowszy,
to głupszy. Żal mi doprawdy TYCH WSPANIAŁYCH, inteligentnych, pełnych pasji
młodych ludzi, którzy na koniec swych starań TEŻ otrzymują tytuł magistra
i nikną w szarej masie.
ZDECYDOWANIE uważam tworzenie speców od uznawania mnie za nadającego się
do życia w społeczeństwie za zły pomysł.
A co WY na to?... Piszcie!
[ strona główna ]
[ NOTATNIK KRISKA ]
[ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ]
[ ABC survivalowca ]
[ PRZYGODY i RELACJE ]
[ ŹRÓDŁA WIEDZY ]
[ DYSKUSJE i ODEZWY ]
[ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]