[25.10.2005]
Oto twórczość dwóch panów w Gazecie Wyborczej 21-10-2005. Czytajcie, bo ciekawe...
ACH, JAK NIEPRZYJEMNIE!
Witold Bereś, Jerzy Skoczylas
Felieton z cyklu "Tabloid Cię Oświeci"
Pismo, które trafiło w nasze ręce, nie miało strony tytułowej. Zaczynało się listem do redakcji: "Bez noża nie wychodzę z domu". Wyznania seryjnego mordercy czy może sceny z życia w kaprawej dzielnicy? Czytajmy dalej: "Moje wyposażenie składa się ze zwykłego toola typu pentagon, malutkiego scyzoryka typu szwajcar (mininożyczki, wykałaczka i jedno ostrze) i dodatkowo jeszcze zwykły składany scyzoryk podobny do Gerbera ez Out Skeletor Fine, z klipsem. ( ) Toolem wyrywam stare zszywki z tablicy ogłoszeń, małym scyzorykiem, który mieści się w najmniejszej kieszonce dżinsów, otwieram listy, gdy stoję i czekam na windę lub idę pieszo po kolejnych piętrach do góry".
To zapewne pamiętniki społecznie wykluczonych. My też z biedy wyrywamy stare zszywki z tablicy ogłoszeń. Ile z tego powodu czujemy na sobie wzgardliwych spojrzeń.
Takiego wykluczonego nie stać na podróżowanie środkami komunikacji, może tylko iść: "Gdzieś na horyzoncie majaczy punkt, na którym dostanę kolejne 1,5 litra wody. W butelce zostało jeszcze parę łyków, ale na pustyni nigdy nie wiadomo, jak jeszcze może być ciężko. Robi się coraz cieplej, nie ma też za dużo wiatru. Przede mną jeszcze pięćdziesiąt kilka kilometrów. Na zmianę biegnę i maszeruję, jedzenie muszę odłożyć na później, bo nie wiem, czy wystarczy mi wody, żeby popić baton energetyczny. ( ) Do pokonania prawie 250 km podzielonych na sześć etapów. ( ) Organizatorzy zapewniają tylko 9 l wody dziennie i schronienie w prymitywnych berberyjskich namiotach.
Po spacerze koniecznie trzeba coś przekąsić. Wcześniej trzeba rozpalić ogień. Jak jednak rozpalić, skoro bieda kazała zapałki podzielić na czworo? To proste. Trzeba nosić ze sobą krzesiwo i krzemień (uwaga: najlepsze krzemienie występują na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej). Krzesać można na dwa sposoby: "uderzamy krzemieniem w krzesiwo tak, aby iskry leciały w dół, tam gdzie leży podpałka". Albo "krzesiwem uderzamy w krzemień, przeciągając po jego krawędzi. Iskry wypryskują do góry, na rozpałkę ułożoną na krzemieniu".
A rozpałka? "Najlepszą ( ) są zwęglone kawałki bawełnianych tkanin lub sznurków, sznurówek i knotów. Możemy je przygotować w stalowej puszcze ze szczelną pokrywką".
Mamy już ogień, czas coś upichcić. Najlepiej podpłomyk z orlicy pospolitej. "Paproć ta jest lekko trująca. Zawiera m.in. związki rakotwórcze - szczególnie dużo w zarodnikach. ( ) odpowiednio przygotowane kłącza i młode liście nie są szkodliwe, jeśli nie spożywa się ich często i w dużych ilościach. ( ) Aby [kłącza] stały się jadalne, trzeba pozbawić je goryczy. To długotrwały i mozolny proces. ( ) Ja pokroiłem je w jak najcieńsze plasterki, a następnie gotowałem w roztworze sody oczyszczonej, choć równie dobrze można użyć popiołu lipowego. Półtora kg kłączy gotowałem przez 2 godziny z 200 g sody, zmieniłem wodę i gotowałem jeszcze 3 godziny z 240 g sody. Potem wypłukiwałem ten ług wraz z resztkami goryczy, gotując jeszcze 4 godziny, 8 razy przy tym zmieniając wodę".
Łza się w oku kręci: bez zapałek, paproć gotowana 9 godzin Tak źle to przecież nie byłoby nawet w wilczym kapitalizmie pod rządami Balcerowicza. Kto więc opisuje tak straszliwe przeżycia?
Zagadkę wyjaśnia artykuł Jacka Pałkiewicza, który tym razem rozszyfrował odwieczną zagadkę Inków (jeszcze parę lat jego działalności i z odwiecznych zagadek zostaną tylko "Gdzie są niegdysiejsze śniegi" i "Who Stolen Kishka"), a my wreszcie wiemy - chodzi o porady w piśmie "Survival" (5/2005 wrzesień-październik), gdzie się opisuje, jak ułatwiać sobie codzienne życie, gdy człowiekowi jest źle, bo jest mu za dobrze.
Wkrótce, jak tych wszystkich survivalowców zrobi się więcej, to powstaną dla nich specjalne obozy przetrwania, gdzie specjalnie wyszkoleni fachowcy będą ich uczyć, jak przetrwać w pięciogwiazdkowym hotelu.
Jak się czytało? Wiecie o co chodzi panom obu?
Z felietonu wynika na pewno jedna rzecz: nie jest to tekst przyjazny! Ani do końca zrozumiały. Jak to się stało, że Gazeta Wyborcza toto puściła? Dlatego, że chce zasugerować, iż nie takie rzeczy już puszczała? Na Forum Militarno-Survivalowym natychmiast zrobiło się gorąco. Umieściłem tam również swoją wypowiedź, którą poniżej cytuję, wszakże wprowadzam pewne zmiany w tekście dla większej jasności:
"Taki oto tekst wysłałem jako moją opinię na stronie GW umieszczając ją po wypowiedziach innych internautów:
Kłaniam się wszystkim! Nie rozumiem całego zamieszania. Sądzę, że wszyscy czytelnicy felietonu autorstwa panów Witolda Beresia i Jerzego Skoczylasa z dnia 21-10-2005 powinni trochę się nad sobą zastanowić. Czytają GW i natychmiast starają się wykazać swą wyższość nad autorami.
Nieprzyjemnie tak, Panowie, nieprzyjemnie!
Może zechcecie przeczytać felieton jeszcze raz, tym razem uważnie i - myśląc. Co zauważacie na pierwszy rzut oka? Autorów było dwóch - praca felietonisty jest wymagająca, trzeba się dzielić robotą (wystarczy porównać proporcje cytatów i tekstu własnego - 50/50). Nie wnikam jak autorzy to robią, ale z pewnością każdy z nich czytał jakiś inny fragment pisma SURVIVAL. Albo jeden sobie te fragmenty czytał, a drugi w tym czasie sobie pisał komentarze. A może wszystko pomieszali i wybrali fragmenty tekstu losowo... tak, chyba tak było, bo na to w sumie wygląda. Potem sprawa była prosta, gdyż technika dana felietonistom pozwala sobie nieco ułatwić życie: komputer, skaner, program OCR i już felieton prawie gotowy, teraz tylko trzeba pomiędzy cytaty wstawić swoje uwagi.
Wybaczcie - naczelny wymaga od felietonistów dokładnej ilości znaków w felietonie i tego trzeba się trzymać. To nawet ważniejsze, niż sam tekst użyty jako "opinie autorów". Jeśli do tego felietonista jest "nie od tego tematu" (vide: zupełnie inny Jerzy Skoczylas i jego zainteresowania "początkującą dziennikarką" - ma facet orientację jak to jest ;)), to wówczas nie należy niczego szczególnego wymagać.
Proszę się zastanowić, ile problemów mieliby obaj panowie z pismem pszczelarskim, łowieckim, rolniczym, informatycznym, medycznym? Prawda?
Otóż NIE!
Nie byłoby w ogóle problemów, bowiem przytoczone przeze mnie przykłady wiążą się nieuchronnie z nieznanym słownictwem, niezrozumiałymi procedurami i kompletnie obcym sensem. Felieton-nie-do-napisania! A tak panowie felietoniści znali i być może rozumieli kilka słów, mogli zatem nad czymś jednak popracować i wziąć należne honorarium (za felietony są niezłe, byleby ilość znaków w tekście była odpowiednia)...
A tak przy okazji - jako, że akurat znam temat i prowadzę w związku z tym wykłady na jednym z uniwersytetów - również nie wychodzę z domu bez słynnego 'multi-toola' Leatherman Wave oraz latarki. Mam przy sobie też kilka przydatnych drobiazgów. Ponadto mam dodatkowe wykształcenie ratownicze. Dzięki temu zdarzało mi się brać czynny udział w wielu akcjach ratowniczych, a także kończyć je szczęśliwie zanim przyjechały odpowiednie służby i zanim panowie Bereś ze Skoczylasem mieli czas zastanowić się, czy w takich wypadkach dzwoni się pod numer 112, czy też głośno woła: "Mamooo!"
Poza tym to nieładnie wyżywać się na Jacku Pałkiewiczu, bo nie zaprosił na swoją wyprawę. Należy pogodzić się z tym - to zupełnie inna klasa.
Nie ukrywam, że troszkę zastanawiałem się o co chodzi... W pewnym momencie nawet uświadomiłem sobie, że survivalowcy noszą przy sobie tzw. survival-kit, a w nim znajduje się często-gęsto prezerwatywa (np. do przenoszenia wody). Wpadła mi do głowy taka myśl, że ponieważ panowie Bereś i Skoczylas już od dawna prezerwatywy ze sobą nie noszą, to może już zapomnieli o co chodzi...
Swoją drogą... zastanawiające, dlaczego takie nagłe zainteresowanie Beresiów i Skoczylasów jakimś strzępkiem dwutygodnika bez okładki? Bo może nawet leżał on w postaci kartek... nooo... TAM? A oni się schylili, obtarli z... no obtarli i przeczytali. Tak czy owak dwutygodnik SURVIVAL zawiesił swą działalność i czeka na nowego wydawcę. Może chodzi o to, by - kiedy SURVIVALU nie ma - wskrzesić go tak piękną krytyką, że kiedy już się pojawi ponownie (naczelny - Bereś, sekretarz redakcji - Skoczylas) natychmiast będzie wiadomo, że wyrósł nowy konkurent dla National Geographic. A wydawca - AGORA.