Moja droga do survivalu



Czy pomylę się, kiedy stwierdzę, że mnóstwo chłopaków
zafascynowało się kiedyś przygodami wojaków w dżungli?
Przecież to było piękne, kiedy oddział szedł w gęstwinie zarośli,
pod zwisającymi lianami,
kiedy zaczynało brakować pitnej wody,
a nogi brnęły w gęstej zupie...


Takie były drogi wielu z was do harcerstwa: poszukiwanie przygody, chęć poznania czegoś nowego, poczucie wspólnoty. To wszystko było głównym motywem. Prócz tego wiedzieliście, że będą z was wspaniali obrońcy Ojczyzny. Gdzieś, w wyobraźni widzieliście siebie jak spoceni robicie pompki w błocie, no a obok was, wasz najlepszy kolega. Zaraz potem trzeba było iść na akcję - pokonać bagna, zajść wroga od strony, gdzie jego straże całkowicie lekceważyły swoje obowiązki... Niektórzy nigdy nie spotkali się z harcerstwem. Głosili zawsze, że nie są maminsynkami, żeby się w to bawić. Ciągnęło ich bezpośrednio do armii. Była też odmiana miłośników wojska, którzy unikali poboru jak ognia, ale potem nosili najrozmaitsze mundury.
Ja zaczynałem inaczej. Wiele spraw zaczynałem inaczej. Lubiłem swoje własne drogi. Kiedyś spróbowałem harcerstwa, ale szybko się zraziłem - uczono mnie zawsze, że harcerz nie pije i nie pali... Kiedy inni grali w piłkę nożną - ja czytałem książki. Dwie-trzy dziennie. Potem zaś zachorowałem na serce i miałem już być kaleką... I to mnie zdenerwowało. Zacząłem szybko pokonywać schody, na które przedtem musiałem wchodzić odpoczywając na każdym półpiętrze. Teraz zupelnie nie potrafię wchodzić po schodach - ja tylko WBIEGAM. Zacząłem też interesować się moją osobowością i tak natrafiłem na NEKO-DO, sztukę walki bez walki, sztukę filozoficzną mówiącą o pokonywaniu trudności bez czynienia zła. A potem okazało się, że z tego można wejść do SURVIVALU...


Sport survivalowy wywodzi się z nurtu jak najbardziej militarnego.
Właściwie to chyba nawet jest tak,
że cywile pozazdrościli żołnierzom ich potu i umiejętności,
chcą mieć to samo, jednak nie za cenę skoszarowania
czy służbowej podległości.
Większość, zdecydowana większość uprawiających sport survivalowy
robi w istocie rzeczy to samo, co inni,
którzy uprawiają wschodnie sztuki walki tylko technicznie:
ju-do, taekwan-do, aiki-do.
Wszyscy chcą być sprawni, szybcy, odważni.
Moja droga do survivalu jest zgoła inna.
Jej źródła tkwią w mądrościach NEKO-DO, Drogi Kota,
a z tych myśli wyłoniło się olśnienie,
że już teraz dla mnie, gdy mam umysł jakoś ukształtowany,
sprawność, szybkość i odwaga mogą znajdować ujście
w europejskich, naszych-polskich warunkach,
właśnie w survivalu, rozumianym jako sport o zachodnim rodowodzie.

Jaka jest różnica między tymi drogami?
Trening karate jest dla chłopca ćwiczeniem sprężystości
i poznawaniem nowych technik.
I właśnie to ludzie wschodu nazywali jutsu.
Ale kiedy chłopiec siadał ze swym sensei i słuchał jego opowieści,
i wprawiał się w to specyficzne rozumienie świata,
wówczas jego sztuka stawała się do, drogą.
Treningi sprawnościowe i techniczne,
z jakimi zapoznawani są polscy adepci sztuk walki, są jutsu,
a więc ju-jutsu, taekwan-jutsu, aiki-jutsu.
Tak naprawdę nie są one -do, choć tak je komercyjnie nazwali
zarozumiali Europejczycy, lecz -jutsu.

Do znaczy droga.
Jest to myśl, jest to filozofia, widzenie świata,
jego rozumienie, funkcjonowanie w nim.
Nie uważacie, że jest to istotna różnica,
kiedy rozwija się technikę nie rozumiejąc tego, do czego jest ona potrzebna,
i wtedy, kiedy najpierw rozumie się po co jest technika,
a potem się ją rozwija?

A może się mylę...



Powrót do pierwszej strony



Strona utworzona dnia 02-04-1999
przy pomocy programu Pajączek 2000 PRO