Pustynna Burza '99



Wreszcie mnie to trafiło!
Zawsze byłem samotnym wilkiem błądzącym po kniei, z nikim nie związany, z nikim nie stowarzyszony... W survivalu oczywiście.

I nagle zostałem zaproszony - jak to najstarszy Góral - do podzielenia się swoją niezwyklą mądrością.
Napisała do mnie Joanna, szefowa imprezy Pustynna Burza '99 czyli imprezy harcersko-survivalowej na Pustyni Błędowskiej i w okolicach.
Oczywiście, że się zgodziłem.
Prawdę powiedziawszy byłem ciekaw, jak to robią inni, a i zostałem mile połechtany (hmmm...)

Prócz mnie do Katowic pojechali "moi ludzie", czyli Mały, Majkel i DJ. Wszelkie manewry miały odbywać się grupowo.
Ponieważ Mario zachrował i nie pojechał, było nas zbyt mało. Dołączono do nas Wilka i Shaolina, obu z Wrocławia. Rewelacja!
Właściwie od razu było wiadomo, że jesteśmy skazani na sukces, choć nazywaliśmy się jako zespół "Jedna Wielka Porażka".

Na czym polegało przeżycie przygody napisałem gdzie indziej ,na stronie o sztuce przetrwania - survivalu.
Teraz chciałbym wspomnieć jedynie o tym, co przeżyłem i... jaki byłem świetny.


Zacznę od tego, że ruszyliśmy w miejskie labirynty bez zegarków, pieniędzy, dokumentów
i wszelkich kart kredytowych czy telefonicznych. Dostaliśmy cztery dolary (!) jak każdy przyzwoity szpiegowski zespół.
Mieliśmy za to przeżyć do pierwszego i wykonać wszelkie zlecone zadania.
Oczywiście, że mój geniusz - wsparty geniuszem mojego rewelacyjnego zespołu - spowodował,
że prawie natychmiast rozszyfrowaliśmy, iż na negatywie (ukrytym w kopercie) znajdują się różne ujęcia Filharmonii Śląskiej. Tam o 12.oo miał czekać łącznik. Mieliśmy dość czasu, by wykonać inne zadania.
Zastanawialiśmy się tylko, czy punktowane będzie bycie i czekanie w umówionym miejscu o omówionej godzinie, czy też pojawienie się właśnie wtedy. Na wszelki wypadek wyjaśniłem wszystkim, że dla nas ważne jest znalezienie wszelkich zegarów i zegarków znajdujących się w pobliżu (nie mieliśmy przecież własnych!).
Szczęście nam towarzyszyło - obok filharmonii znajdował się warsztat zegarmistrzowski z zegarem na wystawie.
Widać go było z daleka.

Zadanie numer 2 było proste. Dla nas.
Trzeba było określić jakie miasto znajduje się na przecięciu południka i równoleżnika, których wartości mieliśmy wypisane na kartce. O tym, że chodziło o Berlin dowiedzieliśmy się wkrótce w pobliskiej księgarni. Pani była bardzo miła i sama wodziła palcem po kartach atlasu, nie wiedząc nawet, że pomaga groźnym szpiegom. Każdy by to zrobił na jej miejscu...

Zadanie numer 3 polegało na tym, że trzeba było... połączyć się z internetem.
Kiedy siedzę w domu jest to banalnie proste. W obcym mieście trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce. Moi kompadrosi zaraz pomyśleli o Internetowej Kawiarence. Ale to nie dla mnie (tu się chwalę po raz kolejny)!
Kto może mieć internetową łączność? Biuro podróży! I faktycznie, nie uszliśmy nawet i 200 metrów i już byliśmy w takim biurze. Panie były bardzo sympatyczne i prawie natychmiast mogliśmy przeczytać, że łącznik czeka za parę godzin w MacDonaldzie. Było trochę czasu, więc poszliśmy sobie pospacerować, nogi poprowadziły nas w pobliże autobusu PCK, w którym pobierano krew. Pobranie trwało pół godziny. Wilk i ja wzbogaciliśmy nasz patrol o 15 czekolad i 2 paczki kawy. Ponadto wciąż mieliśmy 4 dolary.

Zadanie numer... któryś tam.
Chcę pominąć inne zadania, by skrócić wasze oczekiwania na opowieść o moich wyczynach. Trzeba było przebiec się paręset metrów, znależć łącznika pod wieżą spadochronową, posłuchać długiego tekstu, zapamiętać, wrócić na punkt startowy, powtórzyć tekst nie roniąc ani słowa. Ot co!
Wszystkie patrole pobiegły przebadać trasę. My też.
Zatrzymałem chłopaków nad skarpą. Dołem biegła czteropasmówka, ruchliwa jak diabli.
Wszystkie patrole zbiegały w dół i próbowały przebiec na drugą stronę drogi.
Powiedziałem: Poczekajmy chwilę. Niech przestaną biegać, to sprawdzimy własną trasę. Po co mają podejrzeć, że znaleźliśmy lepsze miejsce do biegu?. Bo znaleźliśmy. Nad drogą biegł mostek pozbawiony poręczy. Był w remoncie. Kiedy już wszyscy zrobili rozpoznanie, przyszła kolej na nas: mostek był gładziutki i nie miał ani jednej dziury.
Powiedziałem: Tekst który należy zapamiętać podzielcie między siebie. Nie róbcie tak, jak to się zwykle robi, że każdy będzie starał się zapamiętać całość. Pierwszy niech zapamięta pierwsze pięć słów, drugi drugie pięć, i tak dalej.. Wiedzieliśmy, że tekst ma długość w przybliżeniu dający taki właśnie podział.
Udało się. Wciąż byliśmy na II miejscu!

Kolejne zadanie polegało na wielokrotnym pokonywaniu ściany wspinaczkowej.
Czy wiecie, że mając przetrącony kręgosłup (ja) i kupę lat na karku (ja) można śmigać w te i wewte (też ja) będąc przyczepionym jakim szpagatem i przytrzymywanym z dołu przez niepełnoletniego malczika i nie spaść na 4-litery?!
Wygraliśmy tę ściankę!!!

A potem była Pustynia Błędowska! I tu też nie daliśmy tego, co... j.w. Ostatecznie "Jedna Wielka Porażka" skończyła imprezę na liczącym się III miejscu.

I pisali o tym w gazecie!



Powrót do pierwszej strony



Strona utworzona dnia 02-04-1999
przy pomocy programu Pajączek 2000 PRO